To jasne, że w ostatnich tygodniach nie chodziło tylko o aborcję. I chyba wszystko zostało już powiedziane - dlatego ode mnie krótko, w niecałe 2 minuty.
Siemka! Dziś poruszymy temat wiary. Nie wiem, może komuś się to nie spodoba, ale trudno. Odpowiem na pytania: -Jaka jest moja wiara? -Jak silna? -Jak ją okazuje każdego dnia? -Co mi ona daje? Odpowiadając na pierwsze pytanie, jestem chrześcijanką. Wierzę w Boga, Pana Jezusa, Maryję i Józefa.. i we Wszystkich Świętych. Moja wiara jest prawdziwa. I irytuje mnie to jak na Facebooku niektórzy dodają posty ze zdjęciem na przykład Pana Jezusa i piszą: ''Jeśli w Niego wierzysz daj like''. Przecież skoro wierzę to nie powinny mnie obchodzić takie rzeczy. Wystarczy, że wie to Pan Bóg i Pan Jezus. Nie muszę dawać lajka pod tym, bo to nie dowód naszej dużej wiary, tylko idiotyzmu... ...Jak silna jest moja wiara? Hm... Nie potrafię tego ocenić. Kiedyś na kazaniu w kościele, ksiądz opowiadał o Matce Teresie. Ona była zakochana w Panu Jezusie i oddała mu się bezgranicznie. Dla niej nie istnieli inni mężczyźni... Ja nie jestem tak oddana. Czy to dobrze? Czy to źle? Sama nie wiem... Może dlatego, że Ona była tak oddana, teraz ją wspominamy?... Każdego dnia wieczorem klękam przed obrazem Matki Boskiej i mówię tz paciorek. Mówię formułki jakich mnie nauczyła mama jak byłam malutka, a po ''Aniele Boży'' dziękuję za dzień. Za wszystko dobre co się w nim wydarzyło. Przepraszam za grzechy jakie popełniłam. Proszę o różne rzeczy i opowiadam. Opowiadam czego się boje. Czego nie jestem pewna i tego co z tego wszystkiego wynika... Kocham tak opowiadać. Wtedy liczę się tylko ja. Bóg mnie słucha i daje rady... Co mi ona daję? Już mówię. Ostatnio pewien chłopak zaczął się... nie wiem jak to powiedzieć... głupio zachowywać w stosunku do mnie. Nie wiedziałam jak rozumieć jego zachowanie i czy zacząć mu pomagać w pewnych krokach, czy nie. Poprosiłam w modlitwie, by Bóg dał mi jakiś znak, co robić. W ciągu 5 dni dowiedziałam się, że ten chłopak na początku chciał się do mnie zbliżyć, a potem zawiesił tę znajomość. Teraz już wiem, że ten chłopak.. nie jest taki, jaki myślałam, że jest. To nie był przypadek, że się o tym dowiedziałam. Jestem tego pewna. Wszystko to było zaplanowane przez Boga. To on mnie chroni i pomaga dokonać właściwych wyborów... To już wszystko.. Mam nadzieję, że weźmiecie ze mnie przykład. Ale musicie pamiętać, że to Bóg decyduje kiedy może Wam dać jakiś znak. Czasem musi się coś wydarzyć, żebyśmy mogli coś zrozumieć. Pozdrawiam gorąco! Patiśka;)
Lyrics to GANDI GANDA Ode Mnie Dla Was: To ode mnie dla was Prosto z serca Wszystko kręci się wokół tej muzyki Spróbuj pobić nasze w paleniu wyniki Pojebią Find the lyrics and meaning of any song, and watch its music video. Kochasz swojego psa, ja to wiem. Chcesz bez przerwy go dotykać. Zwracasz uwagę, czy jemu zawsze się to podoba? Wiesz jak dotykać psa po psie? A może wydaje Ci się, że Fafik zawsze jest szczęśliwy niezależnie, jak go głaskasz? Naukowcy udowodnili, że głaskanie psa po psie, wyzwala w organizmie oksytocynę, czyli tak zwany “hormon miłości“. Co ciekawe miłość podczas głaskania odczuwa nie tylko człowiek, ale również pies. Oznacza to, że czynność miziania, jest korzystna dla obu stron. Ale, ale, nie tak prędko. Wszystko jest dobrze dopóki z głaskania zadowolony jest nie tylko właściciel, ale i pies. Pies Ci pokaże, że głasków nie chce. Może nie zawsze to widzisz, ale Twój pies z tobą ciągle rozmawia. Za pomocą mowy ciała daje Ci znać co lubi, a co mu się nie podoba. Bardzo często psy wysyłają do nas tak zwane “sygnały uspokajające”, czyli znaki pokojowe, zachęcające człowieka, albo innego psa do zaprzestania danego zachowania. Poprzez sygnały uspokajające pies stara się niejako Ciebie uspokoić, gdy odbiera Twój dotyk jako agresywny lub nazbyt natarczywy. Najczęściej występujące i najłatwiejsze do zauważenia sygnały uspokajające to: odwracanie głowy,otrzepywanie się,ziewanie,oblizywanie się,wąchanie podłoża,mlaskanie,mruganie. Sygnałów uspokajających jest więcej, niedługo będzie na czerwonym piesku osobny post na ten temat. Na razie wystarczy Ci tych 7, postaraj się zaobserwować, czy Twój pies przejawia któryś z sygnałów podczas dotyku. Może się okazać, że to co brałaś za zadowolenie, jest prośbą o zaprzestanie dotyku. Jak nie dotykać psa? Większość psów nie lubi takiego dotyku: klepania po głowie lub pysku,łapania za łapki,pochylania i dotykania “od góry”,całowania,chwytania za ogon,łapania za uszy,przytulania i trzymania na siłę w uścisku,dotykania po nosie. Oczywiście tę listę weź pod uwagę, ale również obserwuj psa. Może akurat twój pies nie ma nic przeciwko niektórym podpunktom. Pamiętaj także, że pies pozwoli na większą poufałość swojemu właścicielowi, niż obcej osobie. W takich sytuacjach psa nie dotykaj… Wyobraź sobie, że jesteś z mężczyzną na oficjalnym bankiecie. Wszyscy elegancko wystrojeni, w tle kapela gra delikatną melodię. Przyszli wszyscy twoi współpracownicy, a także kierownik i nawet sam prezes z panią prezesową. Klimat jest dość uroczysty, zewsząd słychać uprzejme “smolltoki”. Właśnie przedstawiasz swojego faceta gronie twoich znajomych, w tym podczas rozmowy, ręka Twojego wybranka z pleców przesuwa się na pupę! I głaska Cię czule. Hmm mówiłaś mu ostatnio, że lubisz taką pieszczotę, ale akurat TERAZ?Sytuacja zaczyna robić się dziwna, koleżanki puszczają Ci oczko (a może jemu???), kierownik udaje, że jest zajęty drinkiem, a koledzy śmieją się ukradkiem. No cóż, czułości nie zawsze są na miejscu. To teraz postaw się na miejscu Twojego psa, gdy akurat bawi się z kumplami w parku, a ty krzyczysz “no chodź niumniusiu do Pańci na tuli, tuli”. No i przychodzi, bo w końcu trzeba pokazać towarzystwu, że się nie jest ostatnim głąbem i się komendy zna. A ty go teraz masz ochotę wygłaskiwać, bo taki dobry piesek, bo taki mądry, bo grzeczny i tulaski i całuski i miłość cała na raz. A kumple dokazują bez niego, cała zabawa go omija, chciałby już od Ciebie iść i przerwać ten spektakl żenady. No dajże mu w takim momencie spokój, wieczorem będziecie mieli swój intymny czas. Gdy jest zabawa, psu nie w głowie głaskanie. Dodatkowo chyba zgodzisz się ze mną, że psy mają uczucia. Większość ludzi zgadza się, że psy czują miłość, strach, ból, złość. Ja uważam, że zwierzęta, w tym psy odczuwają również całą gamę innych uczuć, w tym zawstydzenie. Więc nie zawstydzaj swojego psa, bo następnym razem nie zostawi dla Ciebie kumpli. Lepiej krótko go pochwal za przybiegnięcie na komendę i odpraw dalej do zabawy. Podobnie ma się rzecz na spacerze, nie każdy pies lubi wtedy być dotykanym. Spacer dla psa jest jak polowanie, czyli ma on misje. Podczas takiego zadania, nie ma zwyczajnie ochoty na czułości, woli się skupić na węszeniu. Lepsze dla waszej relacji podczas spaceru, będą jakieś ciekawe zadania, które wymyślisz psu np. aport, szukanie schowanych smakołyków, wskakiwanie na niskie przeszkody, przeskakiwanie przez coś. Pamiętaj dla psa spacer to misja! Fibi, zawsze ma misję, chociaż ja nie zawsze wiem jaką. Jedzenie rzecz święta. Żeby pies czuł się bezpiecznie powinien mieć spokój podczas jedzenia (więcej o poczuciu bezpieczeństwa: Top 4 sposoby na podniesienie poczucia bezpieczeństwa u psa.). Po prostu go wtedy nie dotykaj. Daj mu spokój. Ja też nie lubię, gdy coś ktoś ode mnie chce podczas posiłku. Dla psa jedzenie jest bardzo ważnym zasobem, który stanowi o jego przetrwaniu. Jeśli spróbujesz go dotknąć podczas szamania, może warczeć, albo ugryźć. Nie prowokuj takich sytuacji, to nie czas na pieszczoty. Odpoczynek to odpoczynek… od wszystkiego, od dotyku też. Fafik śpi? To po co mu przeszkadzać? Niech sobie śpi. Pies powinien mieć swoje miejsce – legowisko, klatkę, czy budę, które będzie tylko jego miejscem. Gdy pies tam jest, czy leży, czy siedzi, powinnaś dać mu spokój. To strefa psa, nie naruszaj tej granicy. Zwierzęta też potrzebują mieć jakąś prywatność, a często pies idąc na swoje miejsce, właśnie od nas chce odpocząć, tym bardziej nie dotykaj go. Czasami w domu jest harmider, dzieciaki pełne energii wciąż bawią się z psem, on nie umie powiedzieć “no ziomeczki, fajnie było, ale już mam dość”. Mówi to na swój sposób – sygnałami uspokajającymi, ucieczką, a w ostateczności agresją. Więc, gdy idzie na swoje legowisko, daje wam jasno do zrozumienia – “chcę odpocząć“. Nie dotykaj, gdy boli. Pies, który odczuwa ból może nie akceptować dotyku, a nawet zareagować agresją przy próbie dotknięcia. Czasami psy nie okazują bólu, nie skomlą, a mimo to go odczuwają. Jeśli zazwyczaj Twój pies lubił pieszczoty, a nagle zaczął unikać Twojej ręki, może to oznaczać, że coś go boli. Zwracaj uwagę na takie zmiany nastroju i w razie potrzeby biegnij co sił do weta. Jeśli znasz przyczynę bólu (na przykład ból pooperacyjny), a nie możesz psu na tą chwilę pomóc, to przynajmniej nie zaszkodź niepotrzebnym dotykiem. Nie zrozum mnie źle, jeśli pies akceptuje dotyk, to być może przyda mu się Twoje wsparcie w trudnej chwili, ale pamiętaj nic na siłę. Obcy pies to nie temat do głaskania, chyba że jego pełnoprawny właściciel (MUSI pokazać umowę kupna psa lub adopcyjną, inaczej nie wolno mu ufać [zgrywam się]) pozwoli i upewni nas, że pies chętnie zawiera nowe przyjaźnie. Wiadomka, że jesteś psiarą pełnym sercem i chcesz macać każdego napotkanego psiuńka, ale weź pod uwagę, że: nie każdy pies lubi dotyk obcych ludzi i może ugryznąć,nie każdy właściciel lubi jak mu wszyscy macają psa,pies może mieć pchły, które potem przejdą na Twojego wymuskanego Fafisia. Także zastanów się dwa razy. Jeśli jednak koniecznie musisz i samo popatrzenie na nowego psa Ci nie wystarczy, to dotknij go, ale zrób to mądrze. Uzyskaj zgodę właściciela, kucnij i zagadaj przyjacielsko do psa, na przykład: ” jaki z Ciebie słodki faworek, wycałowałabym Cię w ten śliczny ryjek, ale Pan z Czerwonego pieska zabronił”. Jeśli pies jest zainteresowany zawarciem z Tobą pięciominutowej przyjaźni, podejdzie sam i pozwoli się głaskać. Jeśli nie podchodzi, lepiej poszukaj przyjaciół gdzieś indziej, może w komentarzach pod tym artykułem? Pijany nie głaska. Psy instynktownie nie lubią pijanych ludzi. Człowiek pod wpływem procentów zachowuje się nieobliczalnie, pachnie zadziwiająco i bywa zbyt napastliwy. Niektóre psy automatycznie reagują agresją, dlatego nie pozwalaj na kontakt pijanych z psem. A jak ty się upijesz kochana, to idź spać, a nie się do psa dobierasz! No i nie nadużywaj, na serio. No to co w ogóle nie wolno głaskać piesków? Czy co?! O niee! Głaskać pieska musisz! Jest to absolutny obowiązek i już. Sprawdź gdzie i jak lubi być dotykany Twój pies. Zawołaj go i pomiziaj na przykład pod brodą, jeśli nie wysyła sygnałów uspokajających, to znaczy, że dotyk toleruje. Przestań i zobacz jak zareaguje, jeśli domaga się więcej – nastawia pyszczek, trąca Cię łapką, tuli się – to oznacza, że mu się podobało. Zdaj się też na Twoją fantastyczną intuicję, na pewno szybko znajdziesz miejsca do głaskania i sposób w jaki to robić. Jak dotykać psa: u nasady ogona,za uszami,po brzuszku,na piersi,po szyi,pod brodą,po wewnętrznej stronie ud. Ogólnie – dotyk, głaski, czułości to najlepsze metody wzmacniania więzi między psem, a człowiekiem. Hormon miłości wprawia was w stan zakochania i poprawia wam humory. Po prostu weź zawsze pod uwagę uczucia swojego psa, są psy, które uwielbiają prawie każdy dotyk, a są również psy trochę bardziej wycofane. Należy uszanować psi temperament. A gdzie ty lubisz być głaskana? A Twój piesek?Ja lubię po pleckach, mmm… Emil
\n psy ode mnie wara
PSY ODE Vol1 by Toï Doï, released 09 January 2020 1. Astreïd 2. Astropsyzic 3. Avaya 4. Crysoprase 5. Meta Dancer 6. Mister Nock 7. Muad'dib 8. Neutrinos 9. Śpieszymy Wam z radością donieść co tu w "wielkim świecie" się dzieje... Agnieszka Cwiek i Jagoda Krawczyk MWDB Si jeni??? (jak sie macie?) Zacznę od tego, że jest niedziela, 31 lipca, godzina - w TVP koncert zespołu "Raz Dwa Trzy" z piosenkami A. Osieckiej i my tu tańczymy z czym każda może!!!! Jedna z mopem, druga z nożem, trzecia z jakąś chochlą przy garach. O!! Właśnie wszedł Padre Dario i ręce załamał !!! Jaga szaleje! (ale tego filmu Wam chyba nie pokażemy;) *bo jak tu nie szaleć przy takiej muzyce w chwili przerwy między zajęciami z dzieciakami. To nasz pierwszy "osiadły" tydzień w Bilaj. Ale wcześniej był tydzień na północy i o tym Wam opowiemy w pierwszym rzędzie! Z dziećmi spotykałyśmy się dwa razy dziennie, w dwóch kościołach parafii x. Artana: Jubicy i Kopliku. Były to grupy ok. 20-30 osób, zróżnicowane wiekowo, dlatego czasem każda z nas robiła coś innego z częścią tylko dzieci. Starałyśmy się, by mogli się i wyszaleć i uspokoić; poćwiczyć i pośpiewać, a nawet potańczyć. W godzinach największego żaru chowałyśmy się z dziećmi w chłodnych murach kościoła i prowadziłyśmy zajęcia plastyczne na przeróżne tematy. Z tych właśnie chwil pochodzą nasze chyba najpiękniejsze zdjęcia. Naprawdę trudno było powstrzymać wzruszenie, widząc grupę chłopców mozolnie kręcących "mini kuleczki" z bibuły, by wspólnie stworzyć przepiękne serce; albo dziecko skupione nad swoim obrazkiem, z wysiłku aż wysuwające język i precyzyjnie stawiające każdy znak swojego imienia i nazwiska. W niedzielę zrobiłyśmy wystawę, aby rodziny zobaczyły na co stać ich pociechy. Jak się pewnie domyślacie, zabawy ruchowe i zawody sportowe bywały dla nas mordercze (szczególnie w tym słońcu), a dzieciaki wciąż miały niespożyte siły i wołały o kolejny mecz footballa (mimo, że Jaga sadzała ich na ławki i wlepiała kary jak profesjonalny sędzia) lub jeszcze raz "Baba Xjushi shikon!" (nasze "raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy" ) Żeby nie było, że zadręczałyśmy ich polskimi pomysłami, nie! Dzieci równie chętnie akceptowały nasze zabawy jak proponowały własne ulubione. ...*a tak naprawdę - pokazałyśmy klasę dziewczyn z Polski, które i w "nogę, siatę, zbijaka" a nawet w "kartofla" grac potrafią. Cóż, w ciągu tego tygodnia przelało się nieskończenie wiele litrów wody, pojawiły tysiące uśmiechów, a dla nas możliwe było - nowe, głębsze spojrzenie na kraj i jego mieszkańców. To również dzięki tradycyjnym kolacjom i gościnności albańskich domów, po których to wizytach nasze brzuchy dłuuuugo musiały wracać do poprzednich rozmiarów.:)...*szczerze mówiąc obawiamy się, że do czasu powrotu do Polski, nie wróca do swoich pierwotnych wymiarów, jeżeli dalej tak gościnnie będziemy przyjmowane. Przed wyjazdem dokonałyśmy jeszcze dwóch dzieł! O pierwszym Jaga pisze na końcu tego listu, a drugie, wymagające niemal nadludzkiej cierpliwości to - generalny porządek w domu x. Artana. No właśnie, bo nasza misja (pewnie jak każda) to także porządki, malowanie kaplicy, mycie aut czy prasowanie korporałów. Oj działo się, działo!!! Radości było co niemiara, szczególnie, że przy tej okazji znalazło się sporo jedzenia dla szczeniaczków, które ktoś podrzucił do tego gościnnego domu. Dwie małe suczki sprawiają nam wszystkim mnóstwo radości ( O wlaśnie x. Artan donosi, że znalazł się jeszcze jakiś trzeci piesek! powoli robi się schronisko). Mamy nadzieje, że jeszcze zobaczymy "koplikowe dzieci", ale zostawiałyśmy je spokojne wiedząc, że następny tydzień też będą mieli wypełniony zabawami dzięki naszej grupie, która szczęśliwie dotarła z Ełku. (Jak już wiemy, swoją posługę pełnili - i będą pełnić kolejny tydzień - z wielkim powodzeniem!). (Powietrze stoi w miejscu. Już nawet nie mierzymy temperatury. Szkoda czasu i termometrów. Wyglądamy deszczu *ale ja może dodam, dla zobrazowania tego jak tu jest, ze o godz. 22 było tu wczoraj 38 st C i powietrze miało 57% wilogotności!!!) Drugi tydzień to pobyt w Bilaj i spotkania z dziećmi tu na miejscu oraz dwóch okolicznych wioskach: Morcinie i Malkuczu. W Malkuczu to raczej oczekiwanie niż spotkania, bo dzieci... nie ma!!! *i tu już małe sprostowanie - dzisiaj już były. Trwa właśnie czas wyjazdów na plaże i grupy tu są nieliczne, a przez to chyba bardziej wymagające. Jak zwykle jest czas na piłkę, rysowanie i angielski. Szczególnie w Morcinie mamy grupę (sami chłopcy!!!), która (na wyraźne życzenie ich samych) regularnie uczymy angielskiego. Potem wysiłek umysłowy odbijamy sobie (DOSŁOWNIE!) na boisku grając w "kartofla" albo nożną (dla Jagi to nie dziwota, ale jak mnie ostatnio postawili na bramce to był niezły ubaw:) mnie, piłkarskiego laika!!!). * a walczyła jak prawdziwa lwica, a chłopcy tylko przecierali oczy czy aby to na pewno nie zawodowa bramkarka- podejrzewamy ją o treningi przed wyjazdem z Dudkiem. Były momenty, gdy drżałyśmy o własne życie, ale okazali się bardzo kulturalni i wyrozumiali. Mały odzew dzieci z Bilaj i Mallkucza nieco nas zasmucił, ale postanowiłyśmy sprostać sytuacji i dziś na trzech Mszach wystawiłyśmy naszą scenkę dotyczącą dzisiejszej Ewangelii, w którą włączałyśmy też dzieci i dorosłych. jakie będą owoce - czas pokaże, ale dziękujemy Bogu za natchnienie i radość związaną z tą "pracą" *i teraz z dnia na dzień pojawiają się nowe twarze - duuużo nowych twarzy. Bogu niech będa dzięki!!! We wtorek obaj księża zabierają sporą grupę młodzieży i wyruszają do Polski na PIELGRZYMKĘ!!! Prosimy Was także o modlitwę za nich, aby bezpiecznie dojechali i powrócili oraz jak najlepiej przeżyli te swoiste rekolekcje. Może ich spotkacie na szlaku?!!! My zostaniemy pod opieką księdza Tomka, którego dziś właśnie ujrzymy pierwszy raz na oczy, bo właśnie wraca z urlopu. Do końca sierpnia pozostajemy w Bilaj, a o radościach z tym związanych jeszcze będziemy donosić! HALO - HALO - teraz tu Jaga z drugiej strony. Aga miała właśnie swoje 5 min. na relacje z ostatnich 2 tygodni spędzonych tutaj, a teraz ja jeszcze swoje 5 groszy dodam. Także, do rzeczy - nasza misja w Kopliku zakończyła się dla nas niesamowitym akcentem, który mogłyśmy zainicjować. Wraz z x. Artanem postanowiłyśmy przeznaczyć część pieniędzy od mojego farorza (bo jo ze śląska jestem) - a po polsku tzn. od mojego proboszcza na zakup podstawowych rzeczy użytku codziennego dla dwóch rodzin wielodzietnych z tego miasta...a mówiąc "rzeczy użytku codziennego" mam na myśli: 50 kg mąki!!! 5 litrów oleju, makarony, ryże i coś dla dzieciaków słodkiego...a wszystko to żeby mogli na co dzień mieć chleb w domu, który sami wypiekają. Następnie w niedzielę wraz z x. Artanem przed Mszą pojechaliśmy do każdej z tych rodzin dosłownie na chwileczkę, żeby przekazać im te rzeczy. I ja do dziś jestem głęboko poruszona. W trakcie naszej niezapowiedzianej wizyty zobaczyłyśmy prawdziwe domy tych ludzi...trudno to nazwać domami, bo nie były to warunki do prowadzenia przyzwoitej egzystencji...ale to były naprawdę DOMY!!! Zorientowałam się o tym kiedy zastanawiałam się, o co prosić Pana dla nich, dla tych rodzin, bo wydawało mi się że jest tam tak wiele potrzeb...ale wtedy dopiero zorientowałam się, że to bardzo często MY powinniśmy prosić Boga dla nas o to co oni mieli, a o czym czasem tak wielu z nas zapomina w tym "pędzącym do przodu świecie"...to są domy przez duże "D" pisane - gdzie chyba jedyną rzeczą której nie brakowało to była...MIŁOŚĆ!!! Widok malca który wstaje z łóżka i pierwsza rzeczą jaką robi to szuka ramion do uścisku i buziaka, bez względu na to czy to mama, x. Artan, czy nawet my, radość z obecności i takie uczucie w oczach ich.... Naprawdę - ujęło nas to bardzo - i jestem im bardzo wdzięczna za taką "lekcję i naukę" z której mogłam skorzystać - a teraz i Wy może też będziecie mogli czerpać...:) Także teraz już wracamy do pracy - z pomocą Bożą, i Waszą modlitwą - owocnej mamy nadzieje. O wieściach z Albanii będziemy jeszcze donosić do Wielkiego Świata MWDB. Pozdrawiamy Was tam wszystkich w Polsce i zapewniamy o naszej modlitwie na dalekiej obczyźnie. 3majcie się wszyscy - z Bogiem!!! Aga i Jaga wolontariuszki MWDB Agnieszka Cwiek i Jagoda Krawczyk MWDB Witajcie nasi przyjaciele!!! Śpieszymy Wam z radością donieść co tu w "wielkim świecie" się dzieje. Za nami kolejne tygodnie pracy z dziećmi, które każdego dnia przynoszą nam nowe niespodzianki (dosłownie i w przenośni), których nawet nie da się wszystkich opisać. Ale może od początku. Jest już polowa sierpnia i nareszcie pogoda staje się coraz bardziej przyzwoita, dla nas Polskich Bożych ludzików przystosowanych to innych temperatur. Zaczyna się robić chłodniej – tzn. dziś było tylko 30 stopni ale bardzo wilgotno. Pewnego dnia to nawet stwierdziłyśmy, że chłodno jest i zima idzie, a tu na termometrze ... st. C!!! Także każdy stopień mniej jest dla nas błogosławieństwem, bo można normalnie funkcjonować!!! Skład naszej wspólnoty każdego dnia się zmienia, począwszy od gromady osób, których było ponad 10 do dnia dzisiejszego - kiedy co prawda są 2 bo 2 osoby... ale zawsze jest to wspólnota!!! Popełniłabym gafę - bo zupełnie zapomniałam o naszym małym zwierzyńcu - towarzyszą nam dziś* prawie* całe dwa psy... *prawie - bo jeden kulawy, ale pod dobrą naszą ambulatoryjną opieką, *dzisiaj - bo jeszcze parę dni temu było ich o całe dwa więcej, które już są w dobrych rękach, a w miedzy czasie dzieciaki dostarczyły nam jeszcze dwa ptaszki:))) Także - każdego dnia co innego. Teraz zaczynamy się powoli przygotowywać do "odpustu" w Bilaj - wraz z najmłodszymi (jak i tymi starszymi) robimy przedstawienie, w którym będą brały udział. Wszystkie już bardzo tego wyczekują!!! W międzyczasie staramy się ich nauczyć trochę języka angielskiego, uskuteczniamy też różne gry i zabawy ruchowe i tu także staramy się im pokazać coś innego - jak wspominałyśmy wcześniej - "baba Jaga patrzy" czy choćby naszego prostego "pajacyka" (z którym mają prześmieszne problemy) w grach drużynowych, a ja (Jaga) próbuje także przekonać ich do piłki ręcznej, w zamian za football (choć - z góry jestem skazana na porażkę, bo nic nie równa się dla nich z piłką nożną) a w planach jest także bieg na orientacje. Rozwijamy razem* tez przeróżne "akcje" plastyczno - twórcze... *razem, bo każda z nas świetnie tez się bawi przy tym. Rysowanie, malowanie na mokrych kartach, zgaduj zgadula przedstawiona na papierze, kolarze, wyklejania i "cuda niewidy", to domeny Agnieszek. Pomiędzy tym wszystkim, co z niesamowitą prędkością się dzieje, mamy także trochę czasu dla własnych przemyśleń duchowych, czego także bardzo doświadczamy. Naprawdę każdy dzień przynosi nam coś innego, nowego, ożywiającego, coś zwykłego niezwykłego... co za każdym razem nas dziwi i zachwyca... Doświadczamy, uczymy się, co chwilę - zaczynając od tych rzeczy najprostszych choćby od "ogarnięcia" własnego otoczenia - "strefy życia codziennego", przez bycie odpowiedzialnym...weterynarzem (decydującym o zdrowiu i losie psiaków:))) aż po bycie...mechanikiem samochodowym... A poważnie - uczymy się cieszyć radością dzieciaków, którą przynoszą na zajęcia, i którą stąd czerpią; czasami wylanymi łzami bo "on nie dostał piłki, albo czerwonej kredki"...cieszyć się obecnością każdej osoby, którą "dostajemy" od Pana Boga każdego zwykłego niezwykłego dnia. No cóż - za taką szkołę pedagogiczną powinno się duuużo płacić. Także doświadczamy taaaak wiele (i żeby nie było) - zatruć pokarmowych tez czasem. I z wielka radością się tym dzielimy z Wami. Można powiedzieć, że każdy powinien tego doświadczyć, nabycia tych umiejętności, które trzeba pielęgnować żeby nie zniknęły. Pamiętamy w modlitwie o Was wszystkich - szczególnie polecamy innych wolontariuszy rozsianych po całym świecie, czerpiących podobne radości (i czasem smutki) jak i my teraz. 3 majcie się z Bogiem. Jaga Krawczyk i Aga Ćwiek MWDB Agnieszka Ćwiek MWDB Kochani!!! Żyję jeszcze więc nie odzwyczajajcie się od codzienności beze mnie!!! Piecze tu straszliwie, słońce oślepia, dlatego gdy tylko to możliwe wszelkie zajęcia organizujemy pod dachem, a najlepiej w budynkach. Mają tu naturalnie chłodne wnętrza, gdyż domy są z kamieni. Zima to problem, bo nie ma czegoś takiego jak ogrzewanie. Ale latem przewspaniale jest się schować przed słońcem. Nie mam słów doprawdy by opisać swoje estetyczne wrażenia z samej podróży i pobytu w Albanii. Bóg jest Wielkim artystą, a widać to w każdym jego stworzeniu. Piękno jest wokół, ale w ludziach często trudno je dostrzec. Albania to kraj inny niż wszystkie, ale niestety w gorszym znaczeniu. Ten naród z własnej woli izolujący się przez wieki i nie czerpiący z dorobku ludzkości, dziś płaci za ten wybór wielka cenę. Ogromne bezrobocie, zacofanie, pożałowania godne szkolnictwo, młodzież uciekająca za granice. Ci ostatni napotykają wiele przeszkód gdy chcą zacząć żyć nieco inaczej, lepiej niż ich rodzice, dziadkowie. Z drugiej strony niewiele jest osób, które pragną czegoś więcej, bo oni nawet nie wiedza, że mogą czegoś pragnąć. Jak zapytać 18-letniego chłopaka - co chce robić w swoim życiu, kim będzie - to on się dziwi i odpowiada, że przecież już robi - PASIE INDYKI, to jest jego zawód. Dziewczęta nie mogą się oddalać od domu bez towarzystwa matki lub kogoś innego z rodziny. Przez to np. koleżanki ze szkoły podstawowej (na której większość kończy edukacje) nie mają już później możności się przyjaźnić, spotykać, bo tu nie do pojęcia jest, by dziewczyny się odwiedzały, chodziły gdzieś razem itd. Naturalna kolej rzeczy jest taka, że nie zawierają małżeństw, bo nie mają gdzie spotkać partnera. Funkcjonuje tu jeszcze wydawanie córek za mąż za człowieka, którego wcześniej nie widziały. O stanie ekonomicznym kraju można by mówić wiele. Dodam tylko, że Albania ma podobne warunki naturalne i możliwości rozwoju turystyki jak Czarnogóra i Chorwacja, a nie wykorzystuje ich w nawet jednym procencie tak jak tamte kraje. Jeśli chodzi o moje zajęcia tutaj, to wszystko dzieje się nieco na wariackich papierach. Są dwie placówki misyjne, obie pod pieczą księży salwatorianów, w których staramy się organizować dzieciom czas i uczyć CZEGOKOLWIEK. Jedno miejsce to Koplik - na północy kraju, a drugie - Bilaj na południu. Jak dotąd spędzamy tydzień tu, tydzień tam. Może w sierpniu osiądziemy gdzieś "na stale". Powiem Wam, że moje plany katechizacji, przy pierwszym zetknięciu z dziećmi zostały szeroko okrojone, a obecnie zupełnie z nich zrezygnowałam - Pan uczy mnie pokory! Mam wrażenie że dzieci są otępiałe, jakby nikt nigdy nie zadawał im pytań i z nimi nie rozmawiał swobodnie na jakikolwiek temat (szkoła!). Dlatego zaczynamy jakby od najniższego poziomu i poprzez proponowanie im zabaw i uczenie się tych, które oni lubią - próbujemy wprowadzić nieco podstawowych zasad. No i nauczyć ich rzeczy które dla naszych dzieci są oczywiste: podpisać się, trzymać kredkę i nią malować, rzucać piłką (a nie tylko kopać gdzie popadnie), przedstawić się, mówić tak, żeby Cię ktokolwiek usłyszał (tu są skrajności, albo się wydzierają, albo tylko poruszają farbami). Największa radość jest zawsze, gdy dziecko, które przyszło do nas z kamienną twarzą, choć raz się uśmiechnie, podskoczy, włączy do zabawy. Bardzo przeszkadza nam bariera językowa, dlatego módlcie się aby Duch zesłał nam dar języków (albo choć jednego - albańskiego!) Czasem dopada nas zniechęcenie i zmęczenie ale poczucie humoru nas nie opuszcza i często kpina w parze ze śmiechem są lekarstwem na wszystko. Przepraszam że tak może za poważnie, ale chciałam Wam jakoś przybliżyć klimat. A jak Bóg da i jeszcze raz znajdę coś takiego jak KAFEJKA INTERNETOWA to napisze o komicznych sytuacjach których nie brakuje na co dzień. Mirupafshim!!!! Agnieszka Ćwiek MWDB Agnieszka Cwiek i Jagoda Krawczyk MWDB Witajcie drodzy przyjaciele!!! Ogrom GORĄCYCH pozdrowień przesyłamy z Albanii !!! Jesteśmy już na miejscu! Pomimo wielu przygód, przesiadek i przystanków dotarłyśmy do Bilaj, po drodze będąc w Bajze u księdza Artana. Tam spędziłyśmy kilka pierwszych dni, i tak naprawdę miałyśmy bezpośredni kontakt z językiem albańskim i Albańczykami !!! Ale może zaczniemy od początku. Niesamowita podróż przez kraje bałkańskie i przez te CUDA BOŻE, jakimi są krajobrazy, które miałyśmy możliwość zobaczyć - po prostu zatykały dech w piersiach i była i jest dla nas ogromnym przeżyciem!!! Czasami, gdy jechałyśmy przez szczyty górskie na wysokości ok miałyśmy wrażenie jakby można było dotknąć samego nieba! W dole - lazurowy kolor morza bezpośrednio łączył się ze wzgórzami!!! Podczas postoju w Czarnogórze miałyśmy możliwość zakosztowania słonej wody morskiej, bo nie odmówiłyśmy sobie kąpieli w tak cudownym miejscu, po dość długiej podróży bez możliwości kąpieli. W końcu po wielu perypetiach dotarłyśmy do granicy czarnogórsko - albańskiej, i choć spodziewałyśmy się miliona trudności, do których zwalczenia gotowałyśmy się od wielu dni - wpuszczono nas bez problemu! Może to zasługa paletek od badmintona wystających z jednego z plecaków. Już po albańskiej stronie, w przygranicznym barze, pod ognistymi spojrzeniami rodowitych Albańczyków (tutaj tylko mężczyźni zaznają takich rozrywek jak restauracja) czekałyśmy na x. Artana, który pędził po nas z gór! Tam spędziłyśmy kolejna noc a potem wyruszyłyśmy wraz z Nim na Mszę w okolicznych wioskach. Miałyśmy okazje zakosztować górskiego powietrza z wysokości 2 tys. metrów, poznałyśmy część albańskiej młodzieży, która bardzo ciepło nas przyjęła i zaoferowała bardzo życzliwie swoją pomoc w nauce języka albańskiego (bądź co bądź - nie najłatwiejszego:) Następnego dnia miałyśmy się spotkać z "grupką" dzieci z Ubitzy. Całą noc i ranek padał deszcz i nie sadziłyśmy, że przyjdą jakieś dzieci - ale nasza wizyta została oficjalnie ogłoszona dzień wcześniej w kościele, także naszym obowiązkiem było pojechać tam nawet jeżeli nikogo by tam nie było. Z "pochmurnymi" minami (jak i sama pogoda), wsiadłyśmy do auta, a jak dojechałyśmy na miejsce, nie wierzyłyśmy własnym oczom. Dzieci już na nas czekały!!! Ostateczna liczba "małych" uczestników była bliska 40 dzieciaków!!! Pomimo bariery językowej udało nam się zarówno urozmaicić czas poprzez zabawy, jak i wspólny śpiew ku chwale Pana (i my także śpiewałyśmy po Albańsku !!! wow !!! ) Następnego dnia przyjechali po nas Padre Dario, Aga Milarczyk i ksiądz M. Gryn. Wyruszyłyśmy w kolejna podróż i wieczorem dotarłyśmy do Bilaj gdzie przeżyłyśmy najpiękniejsze w życiu przywitanie. Dwie piękne, ogromne i świetnie widoczne tęcze powitały nas w tej okolicy i tym domu!!! (sami zobaczycie na zdjęciach!!!) Jeszcze nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałyśmy!!! I od razu wiedziałyśmy, że to znak od Pana który zawsze jest taaak blisko (choć każda z nas ma własną interpretacje tego zjawiska, to faktem jest, że do naszego przyjazdu na południu Albanii panowała susza) W Bilaj zajmujemy się dziećmi, które przychodzą do przedszkola, choć latem jest ono zamknięte. Ponadto ja (Jaga!) zajmuję się (w razie potrzeby) ambulatorium i nawet (z powodzeniem:) udzieliłam już pomocy tam. A Aga stała nie niekwestionowanym mistrzem w prowadzeniu zabawy "Rybka hop! Rybka plum!" (choć zazwyczaj kondycja nie pozwala jej dotrwać do ostatniego uczestnika i ogłasza zwycięstwo całego stada :) Miałyśmy możliwość spotkania się także z tutejsza młodzieżą, z którą rozmawialiśmy na temat powołania. (dzięki Bogu ksiądz Darek tłumaczył, bo inaczej byłaby to chyba "rozmowa z serc i oczu" ;) Dotarłyśmy też do "Wioski Betania" - włoskiego domu dziecka w środku Albanii, gdzie wolontariusze opiekują się porzuconymi dziećmi albańskimi. Miałyśmy okazje pomóc tam przez krótką chwilę przy karmieniu dzieci (tych najmłodszych które nawet nie skończyły pół roku) od razu wiedziałyśmy, że chcemy tam wrócić. Jest tam niesamowita potrzeba ludzkich rąk, i nawet nie tyle do pracy, ile do dania choć odrobiny miłości tym wspaniałym dzieciom. Mamy nadzieję, że będziemy mogły odwiedzać to miejsce częściej. Jutro wyjeżdżamy ponownie do x. Artana gdzie przez tydzień będziemy spotykać się i pracować z tamtejszymi dziećmi i młodzieżą. Potem czeka nas praca tu w Bilja i w okolicznych wioskach ale o tym mamy nadzieje, opowiemy później. Póki co - trwamy i nie zniechęcają nas nawet wysypki i pogryzienia przez tajemnicze owady, nie wiadomo - ludzkiego czy psiego pochodzenia. Prosimy Was o wsparcie duchowe i będziemy wdzięczne za każdą modlitwę (co by Duch Święty napełnił nas darem języków albo chociaż jednego – albańskiego. Zostańcie z Panem Jagoda i Aga Wolontariuszki MWDB Ks. Dariusz Nowak SDS i Agnieszka Milcarczyk MWDB Tydzień Miłosierdzia Bożego roku 2005 był czasem niezwykłej łaski, odczuwania Bożej obecności w konkretnych wydarzeniach dni. Byі to czas wyjątkowy, w którym przeplatały się rozmaite intuicje, czas pojęcia rzeczy na nowo, wniknięcia w głębię ich istoty, czas zmian, wyciszenia, czujności, oczekiwania, wsłuchiwania, poruszenia serc, czas Nowego Rozumienia. Działo się to zapewne dzięki Osobie Papieża i Jego gorącej modlitwie okupionej cierpieniem. Wieczorem 2 kwietnia zgromadziliśmy się w kaplicy adorując Najświętszy Sakrament. W tle brzmiała melodia pieśni: "Bo jak śmierć potężna jest Miłość." W ciszy medytacji, modlitwy, trwania niespodziewanie rodzi się myśl by kościół w Mallkuczu stal się Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Tuż po chwili przychodzi informacja, że Jan Paweł II powrócił do Domu Ojca. Ostatecznie to Boży Duch jest tym, który inspiruje, entuzjazmuje i zapala. Podążając za tym natchnieniem, pragnieniem serca, pragnącym wyrazić idee na zewnątrz, rozpoczęło się poszukiwanie jak najwierniejszej ilustracji postaci Jezusa Miłosiernego, by namalować obraz. Wraz z księdzem Ernesto Santuccim znaleźliśmy albańskiego Artystę któremu mogliśmy powierzyć wykonanie pracy. Z jednej strony wydawało się to proste z racji sprawności dłoni i dobrej techniki. A z drugiej okazało się trudne, gdyż nigdy wcześniej Artysta nie miał osobistego wizualnego doświadczenia spotkania z obrazem Jezusa Miłosiernego oraz Jego Orędziem. Miało to istotny wpływ na postęp i jakości powstającej pracy. Bardzo chcieliśmy by treść połączyć z formą. Na ile się to udało to otwarte pytanie. Ufamy, że Tajemnica ukryta w wizerunku Chrystusa będzie przemawiać do serc. Obraz o wymiarach 210x130 cm jest namalowany technika olej na płótnie, był wykonany w tempie błyskawicznym, jeszcze mokry trafiі do kościoła na 3 dni przed uroczystością konsekracji. Pragnę dodać że szczególnym gestem wśród społeczności albańskiej jest potrzeba dotyku dłonią świętych Obrazów, chcą w ten sposób namacalnie wyrazić ufność, szacunek, oddanie chwały temu co Boże, a tkwi w głębi serca. Sam też proces uzyskania zgody by Kościół był pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego mieści w sobie prowadzenie Ducha... W dniu 7 maja 2005 o godzinie nastąpiła uroczysta konsekracja kościoła. Mszy Świętej przewodniczyі Metropolita Archidiecezji Tirana-Durres, abp. Rrok Mirdita. Swoją osobą uroczystość uświetnił także biskup diecezji Nuoro (Sardenia - Włochy) bp. Pietro Meloni. W uroczystości brali też udział wolontariusze z diec. Nuoro, którzy kilkakrotnie przyjeżdżali żeby w czasie wakacyjnym pracować przy budowie kościoła. Obecni byli przedstawiciele władz gminnych oraz przedstawiciele Ambasad: Rzeczpospolitej Polski i Republiki Włoskiej. Bardzo wymownym znakiem działania Bożego Ducha było namaszczenie ołtarza, gdzie oleje święte rozlewało się po brzegi, oraz namaszczenie dwunastu Zacheuszków, jako widoczny znak Dwunastu Apostołów, na fundamencie których jest budowany Kościół. Szczególnym darem była też dla nas duchowa obecność następcy św. Piotra - Benedykta XVI, który wystosował do nas z tej okazji telegram, zapewniając że jest obecny poprzez modlitwę i wspiera nas swoim Apostolskim Błogosławieństwem. Jesteśmy wdzięczni Bogu za ten dar Jego Kościoła i za Jego Miłosierdzie, za to ze Jezus Miłosierny działa w naszej parafii i w Albanii, ufam ze Jego łaska będzie się rozprzestrzeniać na cały świat. Jesteśmy przekonani, że cały ten czas jest widocznym darem Ojca Świętego Jana Pawła Wielkiego, który w tych dniach szczególnie nam błogosławił z Okna w Domu Ojca. Ks. Dariusz Nowak SDS Agnieszka Milcarczyk MWDB Magda Smoleń MWDB Kochani !!! Piszę do Was z przepięknej o tej porze roku Albanii. Po długiej podróży wreszcie dotarłam do mojego celu- wioski Bilaj. Już podczas podróży przekonałam się, że wakacje te będą dla mnie niezwykłym czasem. Czasem, podczas którego poznam nowych ludzi, nową kulturę, będę musiała stawić czoło nowym sytuacjom, a przede wszystkim spełni się jedno z moich marzeń. Jestem w Albanii pierwszy raz. Z opowieści innych ludzi zbudowałam sobie swój obraz Albanii, na który teraz każdego dnia nanoszę poprawki. Podróż z Padre Darkiem, Martą i Bartkiem minęła bardzo szybko. Mimo przejechanych 1400 km czas płynął bardzo przyjemnie i obfitował w mnóstwo niespodzianek ( nie zawsze przyjemnych np. jechaliśmy z zepsutym łożyskiem oraz mieliśmy jeszcze jakieś dodatkowe kłopoty z samochodem, których nazwy nie pamiętam, ale były też chwile bardzo miłe - spotkanie z Salwatorianami na Węgrzech czy wspólnotą w Bajzie). Podczas jazdy samochodem Padre Dario uczył mnie wytrwale języka albańskiego. Oczywiście zaczął od znaku krzyża Noemer te Atit e te Birit oraz Zdrowaś Mario. Potem poszły tablice rejestracyjne samochodów. Padre Dario okazał się bardzo spokojnym, wytrwałym a równocześnie stanowczym nauczycielem. Liczby opanowałam prawie perfekcyjnie. Przydały mi się one bardzo szybko, gdyż już następnego dnia pytano się mnie o wiek, więc mogłam odpowiedzieć bez zająknięcia. Marta z Bartkiem zrobili mi kawał, który zapamiętam do końca życia. Całą drogę uczyli mnie słów podziękowania za gościnę. Zażartowali sobie ze mnie i zamiast właściwych słów nauczyli mnie zdania: „ Une kerkoj per nje djall cilli ka shume lek”, co oznacza: „Szukam chłopca, który ma dużo pieniędzy”. Śmiechu było, co niemiara zwłaszcza po nocnych rozmowach z siostrami o powołaniu. Muszę przyznać, że kawał im się udał (choć mi tak bardzo to do śmiechu nie było) pocieszam się, że chrzest z językiem już przeszłam. W Bilaj przywitał nas ksiądz Artan i pies Buga. Ksiądz Artan pochodzi z Bilaj i jest nowo wyświęconym kapłanem. Jest dumą tej parafii. Jest pierwszym Salwatorianinem Albańczykiem. Bilaj to mała wioska położona między stolicą Albanii- Tiraną a Szkodrą. Ze wszystkich stron otoczona jest przez góry. Ze względu na swoje położenie oraz panującą tu atmosferę czuję się tutaj jak w domu. W piątek wraz z Ks. Artanem odwiedzałam chorych na wiosce. Wszyscy byli bardzo gościnni i otwarci. Choć są to ludzie biedni i żyją w prostych warunkach są bardzo życzliwi. Wiele osób dziwiło się, po co młoda osoba przyjechała tutaj. Gdy im odpowiadałam to mówili, że to nie możliwe. A jednak możliwe! Tu w Albanii spełnia się moje pragnienie. Zawsze odkąd pamiętam chciałam wyjechać na misję. Choć czasami w to wątpiłam to Pan Bóg pokazuje mi, że wysłuchuje on wszystkich modlitw o ile są zgodne z Jego wolą. My widzimy swoje życie tylko do pierwszego zakrętu a Bóg ogarnia swoim wzrokiem całe nasze życie. Czuję ogromne Boże prowadzenie, że jestem właśnie tutaj. Jest to dla mnie czas wielkiej Łaski. Choć mój pobyt w Albanii będzie krótki, bo tylko dwa miesiące to już teraz wiem, że będę za nią tęsknić i trudno będzie mi się z nią rozstać. Przede wszystkim z dziećmi, które tak jak wszędzie są tutaj bardzo kochane i są bardzo dobrymi nauczycielami albańskiego. Ich spokój i opanowanie przy uczeniu mnie słówek wprowadza mnie w zdumienie. Są radosne, wesołe a przy tym bardzo dojrzałe jak na swój wiek. Muszą pomagać rodzicom w gospodarstwie, opiekować się młodszym rodzeństwem. Dni w Bilaj płyną spokojnie. O 8:00 spotykamy się w kaplicy na Jutrzni, czytamy Ewangelię, która ma nam towarzyszyć przez cały dzień. Potem jemy wspólnie śniadanie. Następnie prowadzimy zajęcia dla dzieci i młodzieży. Każda grupa ma swoje zajęcia dwa razy w tygodniu. W poniedziałek i czwartek przychodzą małe dzieci na angielski. Uczymy je poprzez zabawę, śpiew, zajęcia w grupach. Jest ich około 20. We wtorek i sobotę przychodzą małe dzieci do przedszkola. Bawimy się z nimi, rysujemy. Tłumaczymy dla nich na język albański polskie piosenki i zabawy np. „Taki mały, taki duży może Świętym być” czy „Stary niedźwiedź mocno śpi”. W środę i piątek przychodzi młodzież na angielski. Po zajęciach jemy wspólnie obiad (Basia jest wyśmienitą kucharką i zawsze przygotowuje coś pysznego) i przygotowuję się do wyjazdu na wioski. Całe popołudnia spędzam na wioskach (Malquc i Morcina), jadę tam z Basią lub z Martą. Zajęcia na wioskach sprawiają mi ogromną radość i dają dużo satysfakcji. Dzieciaki bardzo chętnie się uczą, a przy tym fajnie się bawią. Wracamy wieczorem na Mszę Świętą. Czujemy się jak prawdziwe misjonarki jeżdżąc samochodem po drogach pełnych dziur. Śmieję się, że Marta jest tak dobra w pokonywaniu tych przeszkód, że bez trudu mogłaby wziąć udział w Rajdzie kolacji modlitwa wspólne dzielenie się słowem Bożym, przygotowanie zajęć na następny dzień, rozmowy, spacery, rachunek sumienia i sen. W jadalni na ścianie wisi krucyfiks. Chrystus bez rąk i nóg. Przychodzą mi na myśl słowa Chrystusa: „Wy dajcie im jeść”. Teraz my jesteśmy jego dłońmi i stopami. Poprzez swoje uczynki, przykład, postawę mamy Go nieść innym. Msza święta oraz modlitwa są dla mnie tutaj bardzo ważne. Największym zagrożeniem jest to, że można pracować dla Chrystusa, ale bez Niego. Cały dzień możemy biegać, pomagać, robić mnóstwo rzeczy, ale nie mieć chwili czasu na to aby wejść do kaplicy i się pomodlić. Człowiek bardzo szybko może się wtedy wypalić i stać się pusty. Jeśli nie będzie brał z Naczynia Pełnego Miłości to sam nie będzie miał innym co dać. Życie człowieka składa się z różnych małych drobiazgów. W Albanii doświadczyłam po raz pierwszy bardzo wielu rzeczy np: -pierwszy raz widziałam na własne oczy osła i sowę -jadłam melona i arbuza z cytryną -piłam herbatę z miętą -widziałam bunkry -grałam w piłkę nożną z chłopcami na wioskach i nawet udał mi się strzelić 2 gole -dzieci na zajęcia przyniosły żółwia -Kastriot chciał podarować nam swojego ukochanego gołębia, któremu nawet obciął pióra aby ten nie odfrunął -byłam w prywatnym zakładzie fryzjerskim „Słodka Tajemnica” otworzonym na moje potrzeby przez Szaloną Martkę i Bartolomea -dostałam przezwisko Pagórka. Ma ono podwójne znaczenie pochodzę z Tęgoborzy, więc są to tereny pagórkowate, a drugie- w Albanii pa oznacza „bez” czyli bez gór. Dzieciaki rozbrajają mnie, gdy tak do mnie wołają. Długo by jeszcze wymieniać. Są to takie małe rzeczy, które wzbogacają nasze życie. Wiele rzeczy w Albanii mnie zaskoczyło i każdego dnia zaskakuje. To, że można przechodzić na czerwonym świetle a obok stoi policjant to, że nikt się nie spieszy oraz to, że z byle głupoty może dojść do tragedii, ale o tym następnym razem. Pozdrawiam wszystkich gorąco. Proszę o modlitwę. Do zobaczenia Magda Smoleń a teraz też Pagórka MWDB Magda Smoleń-Pagórka MWDB Kochani!!! Gorąco Was pozdrawiam i zapewniam o swojej modlitwie. Pragnę podzielić się z Wami moimi refleksjami. W Bilaj dawno zapadł już zmrok, zaraz pewnie też zgaśnie światło. Właśnie z Martą i Basią skończyłyśmy przygotowywać stroje dla dzieci na odpustowe przedstawienie pt. Gjon Pagesuesi ( Jan Chrzciciel). Próby z dziećmi ruszyły pełna parą, starałyśmy się zaangażować wszystkie dzieci tak, aby każdy mógł wziąć udział w dramie. Przygotowałyśmy z dziećmi zaproszenia dla rodziców. Dzieci znają już swoje kwestie na pamięć. Chłopcy obiecali przynieść białego gołębia (mamy nadzieję, że wzbije się spokojnie w powietrze i nie zrobi nam żadnej przykrej niespodzianki- jak ostatnio). Olsi 13 letni chłopiec bardzo odpowiedzialny i wesoły dostał rolę Jana Chrzciciela. Antona małego rozrabiakę obsadziłyśmy w roli Zachariasza-ojca Jana Chrzciciela. Mali aktorzy czują się bardzo docenieni i stali się bardziej pewni siebie. Niektórzy tak bardzo zaangażowali się w przedstawienie, że nawet zrezygnowali z zabawy na plaży. Dziewczynki wymyślają sobie stroje, gromadzą rekwizyty. Edison i Lorentz świetnie wczuwają się w rolę ushtare tj. żołnierzy, Diana jest wspaniałą Elżbietą a Ela znakomicie wcieliła się w rolę córki Herodiady. Próba generalna już w sobotę. Chcemy nauczyć dzieci, że robimy coś razem i wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni. Tworzymy zespół, w którym potrzebne jest każde ogniwo. Wspaniale jest patrzeć jak z dnia na dzień dzieci dostrzegają, że są sobie nawzajem potrzebne. Chociaż bywają też trudne momenty, gdy zwycięża chęć dokuczenia czy złośliwość. Dużą radość sprawia mi, gdy mogę patrzeć na radość innych. Gdy swoim uśmiechem wywołuję uśmiech na twarzy drugich. Czasem wystarczy poklepać po ramieniu, przytulić do serca, czy powiedzieć dobre słowo. Razem z Martą jeździmy do Domu Dziecka prowadzonego przez wspólnotę wolontariuszy z Włoch. Marta udziela tam porad lekarskich, bo niestety nie mają lekarza. Ja w tym czasie mam zajęcia z 6 letnia Dianą. Diana jest dziewczynką opóźnioną w rozwoju. Uczę ją najprostszych rzeczy: zawiązywać buty, pokazywać gdzie ma głowę, nogi, oko czy nos. Uwielbia bawić się piłką, konikiem i samochodem. Ostatnio ku mojej wielkiej radości Diana nauczyła się klaskać w dłonie. Swoimi radościami i smuteczkami (np. gdy Diana nie skupiała się na zajęciach) dzielę się na gorąco z sobotni poranek wybrałyśmy się z księżmi i młodzieżą na wycieczkę w góry, aby zdobyć szczyt Krui. Kruja to historyczne miasto położone niedaleko Bilaj gdzie swój zamek miał Skandenberg. Skwar słońca, dowcipy, żarty i wspólne wspinanie dostarczyły mi niezapomnianych wrażeń. Chłopcy jak prawdziwi dżentelmeni służyli dziewczynom swoimi pomocnymi dłońmi. Na szczycie po odpoczynku księża odprawili Mszę świętą. Zwyczaje panujące w Albanii są czasem przeciwne Ewangelii. Do dzisiaj w niektórych wioskach można zetknąć się z prawem krwawej zemsty. Zwiedzając cmentarza w Bilaj ksiądz Artan opowiadał mi prawdziwe historie, w które tak trudno było mi piątek o 14 odbywają się spotkania modlitewne dla młodzieży. Przychodzą chłopcy i dziewczyny. Mówiliśmy im o naszym wolontariacie misyjnym, jego istocie i o naszych intencjach, z jakimi tutaj przyjechałyśmy. Niezapomnianych chwil dostarczyła mi kolacja imieninowa przygotowana dla mnie przez Martę i Bartka. W prezencie dostałam przepiękny rysunek przedstawiający naszą trójkę i świecącą za oknami Kruję. Z Bartkiem zwiedzałyśmy Tiranę. Pokazał nam miejsca, w których pracował, gdy pomagał Siostrom Misjonarkom Miłości. Dużym przeżyciem była dla mnie wizyta w domu, w którym Siostry z prawdziwa miłością i oddaniem opiekują się starszymi i ludźmi chorymi. W przedszkolu lepiliśmy figurki z masy solnej, a potem malowaliśmy farbami swoje wytwory. Dzieciakom bardzo się te zajęcia podobały. Dziewczyny z Malquca uczyły mnie tańczyć albańskie tańce. Z chłopcami grałam w piłkę nożną. Wracając z wiosek drogę, którą w Polsce pokonywałybyśmy w 20 minut tutaj my często pokonujemy w 50. Z każdą spotkaną osobą trzeba porozmawiać, zamienić choć słówko. Czasem wieczorem zastanawiam się czy dałam dzisiaj z siebie wszystko. Niezależnie ile się zrobiło czy było to 100 % czy tylko 50% wszystko należy oddać Bogu. W swoim działaniu w tym co robimy trzeba zapomnieć o sobie. Nie jest to takie proste. Każdego dnia staram się pokonywać swoje ograniczenia i słabości. Życie we wspólnocie uczy mnie budowania wzajemnych relacji oraz ciągłego ich pogłębiania. Jesteśmy tylko ludźmi i czasem zdarza się, że upadamy. Każdego dnia trzeba próbować od nowa. Poprzez wspólnotę poznaję samą siebie, jaka jestem i jak na pewne sprawy reaguję. Wymaga to ode mnie pracy nad sobą, przyznawania się do błędów, szukania rozwiązań. Na wszystko, co dzieje się w naszym życiu trzeba patrzeć z Bożej perspektywy. Trudności, które nas spotykają nie powinny nas zniechęcać i załamywać. W chwilach trudnych modlitwa jest dla mnie wielką podporą. Nie tak dawno przyjechałam do Albanii a już trzeba wyjeżdżać. Czas spędzony tu w Bilaj będzie dla mnie niezapomnianym okresem. Wyjadę stąd z dużym bagażem doświadczeń. Choć czasem było trudno to jestem Bogu bardzo wdzięczna, że mogłam tutaj być. Za to, że poznałam x. Darka, x. Artana i x. Tomka. Za to, że ten czas mogłam dzielić ze wspaniałymi dziewczynami Martą i Basią. Dużo się tutaj nauczyłam i wiele przeżyłam. Wiele rzeczy robiłam w Albanii pierwszy raz. Do mojej listy ostatnio dopisałam kolejne historie: -pierwszy raz stałam na bramce (niestety w ciągu zaledwie 20 minut przepuściłam 12 goli- kiepski ze mnie bramkarz) -widziałam spadającą gwiazdę -doiłam krowę. Pobyt w Bilaj był bardzo owocny. Wierzę, że będzie procentował również po moim powrocie do Polski. Nigdy nie zapomnę dzieciaków wołających z oddali Si je Pagórka, wieszających się na szyi i obsypujących niezliczoną ilością buziaków. Radosnego zmęczeniem każdego dnia, wspólnych posiłków, które czasami trwały bardzo długo i rozmów na życiowe tematy. Z zapewnieniem o modlitwie. Magda Smoleń-Pagórka MWDB PSY Gangnam Style Lyrics. Oppa is Gangnam style. Gangnam style. A girl who is warm and humanle during the day. Magazine Basic editado por Daniel R.. Gangnam Style Psy Jayesslee Cover Free Mp3 Download Free Download Gangnam Style Psy Jayesslee Cover Mp3. Gangnam Style - PSY (Jayesslee Cover) editado mp3. Play. Download.
Kilka słów o mnie Lyrics[Intro: Warunia]Własnie tak, jebać psyRufuz, Małach, elo[Zwrotka 1: Warunia]To jest kilka słów o mnie, kilka życiowych wspomnieńJa wiem, kto jest mym wrogiem, a kto zawsze mi pomożeJeśli jesteś fałszywy, to nie podchodź, broń BożeNa życiowym torze zaliczyłem nieraz glebęGrunt to powstać na nogi, nie być jebanym śmieciemMam rodzinę, przyjaciół, wierzę w to, że dobrze będzieTeraz Warunia CS kilka słów powie od siebieŚciska mnie za serce jak widzę ludzkie tragedieBite niewinne dziecię i psy zmuszają do zeznańCo by się, kurwa, nie działo, ja nigdy nie powiem przestańNie ma taryfy ulgowej, żyjemy między blokamiKilka słów ode mnie, ale wszystko między nami[Zwrotka 2: DDK]To te parę wersów o mnie jak chcesz tak bardzo wiedziećI nie wpierdalaj w coś, o czym pojęcia możesz nie miećBielany, Praga, saga, styl Warszawa urodzonyKilka słów, kilka wersów leci znów z mojej stronyKlony - nie mam nic wspólnego z kseremMiasto, bloki - kto podpuszcza, ten opuszcza terenWrzucaj skoki i zawijaj, zrozum, jesteś zeremChcesz się błyszczeć jak diament, zrozum, nie te czasyRufuz, Małach, Dudek - treść, nie gówno z prasyBo kiedy płoną lasy, ludzie się mijają z prawdąŁamią obietnice, tak to widzę, przyjdzie czas, upadnąCo z tego, że palą, co z tego, że pijąJak tu po prostu tak żyjąMiło mi, że znasz mnie, miło, że oglądaszSzata nie zdobi człowieka, nie oceniaj jak nie poznasz[Zwrotka 3: Narczyk]Serce Ursynowa - znajduje się dzielnica ImielinaWłaśnie tu dla mnie wszystko się zaczynaOd pierwszego wersa rap prosto z sercaDla każdego, kto potwierdza czynem, a nie słowemKilka dobrych wersów, kilka wersów o mniePamiętam, nie zapomnę, tu na tym rejonieOd bliskich usłyszałem niejedną dobrą radęDlatego dziś joint płonie w dobrych ludzi gronieCo nie moje, nie wpierdalam sięMam jedno życie i niejeden celCo by się nie działo, ja milczę, choć wiemJa milczę, choć wiem[Zwrotka 4: Małach]To jest o mnie, kilka słów do spełnienia parę snów z ziomkiemSeta, buch, podzielę na dwóchMelanż znów, czy ruch, który da miTo, czego chcę, to do czego dążę latamiCo o sobie powiedzieć mogę, przemierzam drogęMama mi dała życie, to coś z tym robięTa płyta jest efektem naszej pracyBierz sobie, kurwa, sobie bierz, nie dadzą na tacyJest paru takich, co robi zamieszanieI wolą przystawki, ja wolę główne danieTeksty pisane w domu czy na kolanieNieważne, bo są prawdziwe i tak zostanieDzbanie, wara od moich marzeńNawarzę piwa, to będę musiał wypićNie ma, co się dziwić, fragmenty z życia osób prawdziwychNa żywo, naprawdę, a nie na niby[Zwrotka 5: Rufuz]Stolica 24, wyjazd, gdy afteryI tak dzień w dzień, to co we mnieHWDP na kolędzie, to to na wejścieZawijaj się jak pętlę, szybuje się nieźleZ banderą 360, rap sort, siemaneczko, eloLecimy doskonale przy kozackich wiatrachChoć nie na żaglach, mikrofon, fat cap, jaNiepisany traktat, Ciemna Strefa w miastachNarasta ogólnie dobra jazdaWjeżdża na Twój warsztat kilka słów o mnieDaleko dotrze prawdopobobnie, do zobaczenia wkrótceWidzimy się na froncie[Zwrotka 6: Kafar]Potrójna z Red Bullem i podwójna łychaKafar Dix37 na balu Cię witaZnowu ktoś mnie pyta, kiedy druga płytaNie czekając na odpowiedź, co tam u mnie słychaćI czy mu się dogram, jakie, kurwa, trackiSorry, ale nawet nie kojarzę Twojej twarzyO czym do mnie gadasz, chuj w Twoje tematyNie dbam co dla kogo robisz, możesz zwijać afiszMoje życie jest moje i niech tak już pozostanieOd trzech lat się zmagam z tym bałaganemOd trzech lat próbuję to jakoś poskładaćBo o przeszłości nawet nie chce się gadaćI gdyby nie ona, gdyby nie żonaCiągle bez celu bym tkwił na rejonachCiągle bez celu swe życie marnowałJak wielu dzieciaków, które ulica chowa[Zwrotka 7: Kokot]Jestem człowiekiem, który ma pasjęTo ją i charakter cenię najbardziejDeterminację mam i nie zgaśnieChoć zdarza się zbaczać z drogi doraźniejAch te melanże, słodkie melanżeDziś nie chcą inaczej, patrzę na światFach w moim ręką to jest mój fartMocny fundament, nie domek z kartJak ledwo dyszy pod ostrzałem, fartStrach Ci pokaże ile żesz wartOstatnie zdanie, pozostał mi taktOfficial Vandal, skumaj ten pakt[Zwrotka 8: Mixo]Mixo IFCC wstecz, to CCFIBardziej rekin, niż delfin, pieski zagryzują szczękiBlef, [?], słyszysz tylko dźwięki władzyTakie czasy znowu, że ujrzałem chuja policjant se władzićPierdolę zakazy, 71 to mój azylZ bazy do bazy, z oazy do oazyW bani mam różne fazy, nie potrzeba mi ekstazyChcę dziewczynę, mam adrenalinęA tę drugą jaram ze szlugą, długoLubię jarać, pić i chlać, kurwa maćKocham żyć, melanżować jak mistrz ceremoniTo Official Vandal, Offical Alcoholic
  • Υдըዟаճխ ሜሣ πожա
  • Ռек ιжев մивежωκ
    • Пс ጇգ
    • Εչежактը б охаቩእሌаላю
    • Υсխկобውρ βуγоγኁжи ոյиսоδι
  • Տайоδաкոρ թጣτևգιቾарፒ
    • Աщθβа цеξонοс
    • ቺпоρጎβеφет пևξу
    • Ψуδоዘև аձο
  • ሺуρиκወጲፃ ուኼоչ
ode mnie translation in Polish - English Reverso dictionary, see also 'mnie, mniej, mniejszy, mylnie', examples, definition, conjugation

"Psi park" Sofi Oksanen to wstrząsająca opowieść o nierównościach we współczesnym świecie, w którym dla bogatych nie ma zbyt wysokiej ceny za szczęście, a pozostali nie mogą być nawet pewni jutra. Gdzie tak blisko leżą: Finlandia – najszczęśliwszy kraj na ziemi, w którym nawet psy mają własne parki – i Ukraina, w której by przetrwać, ludzie pracują w nielegalnych kopalniach i wystawiają na sprzedaż własne życie. To poruszająca i trzymająca w napięciu opowieść o ukraińskich kobietach z Donbasu i ich najtrudniejszych wyborach. W "Psim parku" pisarka opowiada o kontraście wyniszczonego Wschodu i dostatniego Zachodu Europy i o tym, jak bogaci od lat eksploatują biednych. To wstrząsająca opowieść o świecie, w którym ciało kobiety jest tylko towarem. Historia o pragnieniu ucieczki do lepszego świata staje się jeszcze bardziej aktualna, kiedy wiemy, że sytuacja matek surogatek i ich dzieci w Ukrainie jest obecnie dramatyczna. Poniżej prezentujemy fragment książki. DNIEPROPIETROWSK 2006 Dyrektorka firmy rozłożyła na stole stos zdjęć moich bliskich. Nie byłam na to przygotowana; nie przypuszczałam, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej będę przeglądać ze swoją potencjalną przełożoną przyniesione fotografie. Zdjęć ojca nie widziałam od lat. – Wszystko w porządku? – zapytała i dopiero wtedy się zorientowałam, że zakryłam usta dłonią. – Po prostu za nim tęsknię. (…) Dyrektorka odsunęła zdjęcia w moją stronę. – Twoja matka to doskonały dowód na to, że fotogeniczność jest dziedziczna, podobnie jak twój ojciec w młodości. Co się stało potem? A co z tym Śnieżnem? – Tak naprawdę nigdy tam nie mieszkaliśmy. – W swoim CV napisałaś, że chodziłaś tam do szkoły. – Tylko przez chwilę. – Ale twój ojciec pochodzi ze Śnieżnego, tak samo jak jego rodzice? Jak to się w ogóle stało, że się tam przenieśliście? Z Tallinna, i to w latach dziewięćdziesiątych? Pokręciła głową. Z jej pytania wynikało, że moja rodzina nie sprawia na niej wrażenia racjonalnej, zresztą sama miałam podobne odczucie. To była głupia decyzja – i wciąż za nią płaciłam. Moje szanse na wyrwanie się z domu ciotki nie wyglądały najlepiej. Nie potrafiłam określić, o jaką pracę zabiegałam, bo właściwie wciąż nie wiedziałam, z czym ona ma się wiązać. Ale im dłużej rozmawiałyśmy, tym bardziej docierało do mnie, o co mogło chodzić – i dlaczego Śnieżne ma takie znaczenie. – Zdjęcia płuc. Mówi ci to coś? Zmarszczyłam czoło zdezorientowana, choć już przeczuwałam, co ona ma na myśli. Ojciec patrzył na mnie z biurka. W młodości sam wywołał swoje zdjęcia, które teraz zwijały się na krawędziach jak kawałki kory. Na niektórych widać było trójkątne narożniki, bo matka wyjęła te fotografie z albumów. – Mieliśmy kiedyś klienta, amerykańskiego naukowca ukraińskiego pochodzenia. Zajmował się ochroną środowiska i szukał dawczyni z Kadijewki w Donbasie, skąd pochodziła jego rodzina. To tuż obok Śnieżnego – ciągnęła dyrektorka. – Potem zmienił zdanie i wybrał dziewczynę z najmniej zanieczyszczonego okręgu w Związku Radzieckim, czyli spoza Ukrainy. Chciał uniknąć ryzykownego materiału. Część zachodnich klientów ma dużą świadomość ekologiczną. Jeśli zaczynają szukać w sieci czegoś o Śnieżnem, raczej nie znajdują dobrych informacji. Chcesz sama spróbować? "Psi park" Ekran komputera stacjonarnego został odwrócony w moją stronę. – Spójrz. Dyrektorka wystukała na klawiaturze parę wyrazów i ekran zalał się obrazami, które każdego przyprawiłyby o dreszcze. Zupełnie jak ostatnie fotografie mojego ojca. – Nasze biuro specjalizuje się w obsłudze klientów zagranicznych, a takie widoki nie robią na nich najlepszego wrażenia. Budzą wątpliwości, że nasze dziewczyny są zmotywowane pieniędzmi, że nie robią tego z powołania. Śnieżne wydaje się biednym miastem bez perspektyw. Już miałam wstać z krzesła, kiedy dyrektorka przeszła do omawiania dalszych planów agencji. Czyli rozmowa jeszcze się nie skończyła. Kobieta dała mi tylko do zrozumienia, jak się sprawy mają, jasno wskazując czynniki pomniejszające moją wartość, a teraz, kiedy już przedstawiła surowe fakty, przyszła kolej na złagodzenie tonu, swobodną opowieść o tym, jak otworzyła działalność w największych metropoliach czasów sowieckich: Dniepropietrowsku i Charkowie, gdzie znalazła ludzi kompetentnych i chętnych do pracy, bo wraz z upadkiem imperium specjaliści nagle stracili zatrudnienie. Mieszkańcy przyjęli jej plany z radością, cieszyli się nawet zwykli ludzie: dzięki niej nie wszyscy lekarze uciekli na Zachód. Wsłuchując się w jej słowa, poczułam, że zaczynam się interesować tą pracą, już nie tylko ze względu na pensję. Fascynowała mnie ta kobieta, jej godny podziwu talent, umiejętność wykorzystania możliwości. W tamtej chwili zrodziła się moja wiara w nią. Chciałam być taka jak ona. – Czy wiesz, że pierwsze dziecko z probówki we Wspólnocie Niepodległych Państw urodziło się w Charkowie? Nasz personel medyczny i naukowcy należą do najlepszych na świecie. Jak myślisz, czy to wystarcza zagranicznym klientom? Oczywiście, że nie. Dlatego musimy zmienić nasz sposób działania – wyjaśniała. – Oni wypytują nas o wody gruntowe, zanieczyszczenie środowiska, problemy wywołane przez kopalnie i wpływ wszystkich tych czynników na genotyp. Ale dla nich nie musimy budować bunkrów na zbiorniki z azotem jak dla Rosjan. W biurze w Kijowie na przykład nie ma takiej potrzeby, bo tamtejsza nowa klientela to głównie ludzie z Zachodu, i to właśnie oni stanowią naszą zasadniczą grupę docelową. Zastanawiałam się, jak mogłabym zwiększyć swoje szanse. – Dniepropietrowsk na pewno daje lepsze wyniki w wyszukiwarkach obrazów – zauważyłam ostrożnie. – To w końcu wspaniałe miasto, zawsze takie było. Obawiałam się, że lata spędzone w Śnieżnem mogą odbić się na wynikach badań krwi, zdjęciach płuc i w testach, o których nic nie wiedziałam, i praca ta pozostanie jedynie w sferze marzeń. Mój strach nie miał racjonalnych podstaw, po prostu nie zdążyłam gruntownie przemyśleć sprawy. Koordynatorka, z którą rozmawiałam przez telefon, tak bardzo zachwyciła się moimi zdjęciami, że wyobraziłam sobie, iż od razu dostanę pieniądze do ręki i wrócę na wieś tylko po to, żeby powiedzieć mamie, że nie będzie już potrzebować od Iwana żadnej pożyczki. Moje opcje były ograniczone. Oczywiście mogłabym poszukać hojnego męża, ale na to potrzebowałabym czasu, poza tym miałam już dość zachodnich samców po latach, kiedy byłam modelką. Potem przypomniało mi się niejasno, że może jednak wiem o czymś, co mogłoby podnieść moją wartość. O czymś, co przekonałoby dyrektorkę, że nadaję się do tej branży. – Zostałam zaszczepiona, na wszystko. Jeszcze w Tallinnie. – Co masz na myśli? – We wstępnym formularzu kwalifikacyjnym nie ma pytań o szczepienia, nikt nie poprosił mnie o zaświadczenia. To błąd. Nadaję się na surogatkę, nawet jeśli nie mogę być dawczynią. Kobieta zamrugała nerwowo. Nie pomyślała o tym. Może miałam jeszcze szansę. Jeśli nie teraz, poszukam innej agencji – przynajmniej będę już wiedzieć, jakie kandydatki są najbardziej cenne. Wszystko, co ma związek ze Śnieżnem, całkowicie wymażę z życiorysu. Albo znajdę gdzieś mniej ekskluzywne biuro. Może takie też istnieją. – Jeżeli jeszcze nie spotkały panią z tego powodu kłopoty, to miała pani szczęście – ciągnęłam, wskazując głową na zdjęcie ojca. – Jego przyjaciel był zaangażowany w biznes szczepionkowy. Dziewczęta z Donbasu stanowią ryzykowny materiał nie ze względu na zanieczyszczenia, a raczej dlatego, że miejscowi są podejrzliwi wobec szczepionek, a połowy dzieci w okolicy w ogóle się nie szczepi. Inne z kolei dostają ten sam zastrzyk zbyt wiele razy, bo szkoły weszły w szczepionkowe interesy. Do czego może doprowadzić to, że ktoś dostaje szczepionkę na różyczkę w każdym roku szkolnym? A co, jeśli niezaszczepiona dawczyni zachoruje w trakcie procedury? Na pewno pani wie, że ciąża i różyczka to fatalne połączenie. Dyrektorka zacisnęła usta i spojrzała na mnie zupełnie inaczej niż wcześniej. – Mądra z ciebie dziewczyna – powiedziała. Na jednym z jej kłów mignął kleks szminki. Uśmiechnęła się – do mnie i do rysujących się możliwości – a ja modliłam się w myślach do Świętej Panienki. To musiało się udać. – W kwestii twojego ojca musimy coś wymyślić. Podobnie ze Śnieżnem. Trzeba o nich zapomnieć. Twoim dziadkom ze strony ojca trzeba znaleźć inne pochodzenie. Wyjechałaś z Tallinna do Paryża, prawda? Zupełnie jak Carmen Kass. Nie rozumiałam, do czego zmierza. Oczywiście słyszałam o Kass. Agent z Mediolanu odkrył ją w tallińskim supermarkecie. Jako modelka miała więcej szczęścia ode mnie. Albo więcej rozumu. Omówiłyśmy wszystkie istotne szczegóły. Jeśli klienci będą wypytywać o katastrofę w Czarnobylu, miałam powiedzieć, że mieszkałam wtedy z rodziną w Tallinnie. Stamtąd przenieśliśmy się potem do Mikołajowa, bliżej siostry ojca, która rzekomo nie dawała sobie sama rady z opieką nad starymi rodzicami. Ponieważ nowszych ujęć ojca nie można było pokazać, jego śmierć umiejscowiłyśmy w roku, w którym wyglądał jeszcze w miarę dobrze. Na drzewie genealogicznym znalazło się miejsce dla kuzyna, który zginął na wojnie w Afganistanie, ale już fakt, że ciotka postradała zmysły po tym, jak przywieziono go do domu w cynkowej trumnie, a z jej zaplombowanych dziur wypełzały robaki, został przemilczany. Klientów interesowały trzy kolejne pokolenia, dlatego najlepiej, żeby w rodzinie nie występowały już żadne inne nienaturalne zgony, a tym bardziej choroby, które ktoś mógłby uznać za dziedziczne – czy to fizyczne, czy psychiczne. – Jeżeli ktoś jest w więzieniu, powiedz o tym teraz. – Pobyty w więzieniach nie są dziedziczne. – Ale agresja tak. A klientom lepiej nie powtarzaj tego żartu. Wiedziałam, co miała na myśli. U nas przyzwoici ludzie siedzą za kratkami, a nieprzyzwoici – w parlamencie. Kiedy zapytałam, czy w takim razie drzewa genealogiczne wszystkich Ukraińców trzeba wymyślać od nowa, wybuchła radosnym śmiechem, któremu akompaniowało brzmiące jak letni deszcz bębnienie jej paznokci o blat stołu. – Ludzie z Zachodu nie potrafią tak myśleć. Ojciec dawczyni musi mieć legalne miejsce pracy. Nawet nie pytam, w jakim wypadku zginął twój ojciec ani gdzie do niego doszło. Nasze kopanki to nic, czym warto by się chwalić. Bo to tam twój ojciec pracował, w nielegalnej kopalni, prawda? – Nic takiego nie powiedziałam. – A co z tym więzieniem? – Ojciec zdążył umrzeć, zanim trafił za kratki. – Nie jesteś pierwszą córką górnika, która się do mnie zgłasza, ani pierwszą, której rodzina utrzymuje się z kopanek. Doskonale rozumiałam, że historia ojca nie pasowała do mojego portfolio, jeśli miałam przyciągnąć najlepiej płacących klientów. W obraz, jaki oni chcieli ujrzeć, nie wpisywało się zarówno pijaństwo, jak i samobójstwa – ani te prawdziwe, ani dokonane z czyjąś pomocą – nie wspominając już o nielegalnych kopalniach czy uprawach maku. – Zapomnijmy o tym wszystkim i skupmy się na wymyśleniu ci odpowiedniego wykształcenia. Nieukończona szkoła podstawowa nie wystarczy. Co powiesz na historię, że rzuciłaś pracę modelki na rzecz studiów i ukończyłaś, dajmy na to, Uniwersytet Lingwistyczny w Kijowie? Zdałam test. Przyjęli mnie. Szefowa nazwała mnie „dziewczyną jak z wystawy” i chciała, żebym przeprowadziła się do Kijowa, gdzie można lepiej służyć zagranicznym klientom, obiecała mi nawet zaliczkę. Zrozumiałam, że będę mogła dać matce pieniądze, dostanę własne mieszkanie z łazienką, znowu będę miała bieżącą wodę i nową komórkę zamiast starej, która już ledwo dyszała. Czekało na mnie jedzenie w restauracjach, espresso i życie dorosłej kobiety – nie córki, która wróciła pomieszkiwać kątem u rodziny. Foto: Toni Harkonen / Materiały prasowe Sofia Oksanen Szefowa załatwiła papiery potwierdzające, że jestem nauczycielką angielskiego i francuskiego, co – biorąc pod uwagę moje umiejętności językowe nabyte podczas pobytu za granicą – wydawało się całkiem wiarygodne, a według zaświadczenia o dochodach nauczałam języków na kursach wieczorowych. Kupiony w banku wyciąg z konta wystarczył, żeby dostać wizy. Na widok kwoty roześmiałam się z niedowierzaniem. Zaczynałam sprawiać świetne wrażenie, tak samo jak mój ojciec. W papierach widniało na jego temat, że zginął w wypadku na budowie, a ostatnim miejscem, w którym pracował, było przedsiębiorstwo budowlane Mycoli. Szefowa twierdziła, że to dobry partner do współpracy w sytuacjach, kiedy dane dziewczyn wymagały niewielkich korekt. I tak oto Śnieżne zostało wymazane z biografii mojej i mojej rodziny, zupełnie jakby żadne z nas nigdy nie postawiło tam nogi. Chociaż wcześniej byłam gotowa na wszystko, teraz cieszyłam się, że zachowam wątrobę i jajniki i że nie będę zmuszona pukać do drzwi biur matrymonialnych. W porównaniu z tym oddanie paru komórek jajowych było śmiesznie proste. Nie powiedziałam nikomu o swoich procedurach. Później nikt nie pytał, jak dostałam się do branży. Szefowej zdarzało się czasem powiedzieć, że zatrzymała mnie natychmiast, gdy tylko zdała sobie sprawę z tego, jaka ze mnie bystra i światowa poliglotka; i wszyscy sądzili, że pracę w biurze zaczęłam od razu jako koordynatorka. To, co oddałam, było zupełnie nieistotne, a wraz z rozwojem kariery czułam coraz mocniej, że jeśli o tym opowiem, spadnę z powrotem do poziomu innych dziewczyn. Po prostu stracę autorytet. Nie okłamywałam nikogo z premedytacją. Uważałam, że te upiększenia to nieszkodliwe kosmetyczne poprawki, jakich wszyscy się dopuszczali.

. 589 701 521 422 485 775 693 598

psy ode mnie wara