Unique Jace And Clary designs on hard and soft cases and covers for iPhone 13, 12, SE, 11, iPhone XS, iPhone X, iPhone 8, & more. Snap, tough, & flex cases created by independent artists. Rozdział 3 Hej, sorry że nie wczoraj, ale miałam trochę na głowie. Kolejny rozdział planuje dodać koło piątku lub soboty. Dziękuję za czytanie mojego bloga. A teraz dość ogłoszeń, przechodzimy do rozdziału 3 Wzywasz mnieŚnie odlegleTo co skryteMusi zostać odnalezioneDźwięki wolności sprawiająże chcę spróbować „Sound of freedom” Within Temptation - Alec'u powoli. - Magnus chwycił Nocnego Łowcę za ramię i lekko pociągnął do tyłu. - Magnusie, co ty robisz? Jestem dorosły i wypełniam swoje obowiązki. - Pomyślałeś, że może Jace powinien pierwszy przekroczyć próg tego domu. - Magnusie daj spokój, niech idzie. - Blondyn próbował zachować spokój, ale w rzeczywistości czuł ogromne spięcie w żołądku, płucach, przeponie i sercu. Dusił się każdym wdechem i spinał się na każdy usłyszany szelest. Alec jako jego parabratai wyczuwał jedynie napięcie na całym ciele. Nie mógł jednak odczytać jego uczuć. - No to wchodzę. - Powiedział Alec. Chwilę później Magnus i Jace również przekroczyli próg domu. To co zobaczyli sprawiło na nich ogromne wrażenie. Mnóstwo krwi i ciał faerii leżało na podłodze. Ostatni z nich dumnym krokiem ruszył w stronę szczupłej, niewysokiej postaci. Sekundę później powietrze przecięło coś, co lekko oślepiło czarownika i Nocnych Łowców. Nim się obejrzeli mały kawałek metalu utkwił w prawym barku, tuż obok lewej łopatki. Pierwsze krople krwi zaczęły się sączyć z rany. - Clary! - Krzyknął Jace widząc jak upada. Momentalnie podniosła miecz, na który nadział się ostatni z faerii. Jego ciało prawie przygniotło jej. Nocny Łowca szybko podbiegł do ukochanej i w ostatniej chwili uchronił ją przed zmiażdżeniem. Otyłe ciało i ciężka zbroja opadły z hukiem na posadzkę. Kolejne krople krwi zdobiły marmur. Złotowłosy uklęknął na prawe kolano i lekko uniósł nieprzytomną Clary. Rana na ramieniu nadal krwawiła. Kilka jej kropel spadło na usta Nocnej Łowczyni. Wymieszała się z jej krwią i łzami. Jace zaniósł ją do sypialni, w której zastał przebudzających się Simona i Isabel. Trochę tym zdziwiony udał, że tego nie widzi. Powoli ułożył Clary na jej łóżko. Wtedy dopiero para Nocnych Łowców do niego dołączyła. Lekko oszołomieni nie wiedzieli co się z nimi dzieje. - Jaace.... cco.... tyy... tuu... rrobbisz? - Jąkając się Simon próbował zadać pytanie. - To ja mam zamiar dowiedzieć się co do cholery wy tu robicie. Clary walczyła sama z całym oddziałem faerii. Wy tymczasem smacznie sobie spaliście. - Nie wytrzymał Jace. Bał się o Clary. Szybkim ruchem wyjął swoją stelę. Zaczął rysować irtraze uzdrawiające. Tym razem Isabel podjęła się ponownego rozpoczęcia rozmowy. - Jace, nie wiem co w ogóle się dzieję. Clary wyszła do Alec'a i Magnusa, a później tylko pustka. Tyle pamiętam. - Ja też. Zresztą nie pamiętam nawet samego momentu kiedy zasnąłem. - Faeri'e i te ich mikstury. Zemszczę się na was. Jeśli ona umrze wybiję was jak psy. - Jace uspokój się. Gniew niczego teraz nie rozwiąże. - Isabel, zamieńmy się rolami. Niech twój Simon leży nieprzytomny. Zamartwiaj się o jego życie, a ja będę dawał Ci mądre rady. Na pewno mnie posłuchasz i będziesz spokojna. - Po wypowiedzeniu tych słów spojrzał jej prosto w oczy. Szybkim ruchem opuściła głowę i wbiła wzrok w podłogę. - Tak też myślałem. - Jace uspokój się. Każdemu z nas bliska jest Clary. Isabel próbowała tylko załagodzić sprawę. Uwierz mi, też zależy mi na Clary. - Komu nie zależy na niej? To ona ma ten jeden niepowtarzalny dar tworzenia run, o których nie mamy żadnego pojęcia. - Jece nie tylko ona posiada dar. Ty również. - Po chwili milczenia Isabel ponownie spróbowała nawiązać rozmowę ze swoim bratem. - Och, ale co znaczą moje umiejętności bez talentu Clary. Sam nie zdziałam nic. Będę tylko jedną częścią całości. - Jace nie mów tak. Masz mnie, Simona, rodziców Clary, Mayę, Magnusa i Alec'a. - Mayi tu nie ma, Simon nie jest w pełni wyszkolony, a poza tym wszyscy ulegamy substancjom, które wytworzą faeri'e. Jedynie Clary potrafiła im się oprzeć. Magnus jest wyczerpany... - Jace nie skończył swojej wypowiedzi, gdyż do pokoju wszedł Luck i Jocelyn. - A ja jestem w ciąży. Tak, miałam to wam powiedzieć jak tylko Isabel przestałaby płakać. Niestety nie doczekałam się tego, więc mówię to wam właśnie teraz. - Na Anioła czy ktoś z obecnych jest zdolny do walki? - Zupełnie jak na zawołanie pojawił się Alec. Isabel stanęła obok Aleca. - Dobra Alec ja i Isabel idziemy na zwiady... - Jace, nigdzie nie pójdziesz. A tak w ogóle, to dlaczego jeszcze nie wyjąłeś jeszcze tego sztyletu? - Jocelyn, co ty mówisz? Nie obudziłaś się jeszcze do końca, czy co? Jaki szt... - I wtedy spojrzał na ramię. Z lewego barku wystawał kawałek metalu ozdobiony pędami róż. Sztylet należał do Clary. Zawsze taki dostawała od Magnusa. Czasami dlatego, że miała imieniny, urodziny, była gwiazdka, lub inne święto, a czasami bez najmniejszego powodu. - Jace nie wyciągaj go. - Krzyknął nagle Magnus, jakby przeczuwając kolejny ruch Nocnego Łowcy. - Magnus, co Ci się dzieję. Jak nie wyjmę sztyletu, to nie będę mógł narysować irtraze uzdrawiającego, a wtedy się wykrwawię. Wiem, że od dawna chcesz zobaczyć jak olśniewająco wyglądam, gdy moja klatka jest nie ruchoma, a ciało białe, ale ja na razie nie wybieram się na tamtą stronę. - Ty nie rozumiesz, to ja podarowałem Clary ten komplet, z którego pochodzi sztylet wbity Ci w ramię. Wszystkie moje prezenty są zaczarowane. Każdy sztylet ma inne zadanie. Ten akurat tuż po wyjęciu wysysa całą energie życiową, powodując powolną, bolesną śmierć. - Czyli ten głupi kawałek metalu zabije mnie od środka? - Coś takiego. On po prostu wypali ci wszystkie siły z towarzyszącym uczuciem porównywalnym do zmiażdżenia ciała przez 100 ton. - Magnusie, przypomnij mi, żebym Cię udusił. - Chłopcze nie takim tonem. Rozmawiasz z wysokim czarownikiem. - Wysokim, ale jego wysokość nie wpływa na rozum. - Jace, Magnus, proszę o spokój. - Stanowczym głosem uciszyła dwójkę Jocelyn. Najpierw zwróciła się do Nocnego, a później do czarownika. - Musisz zrozumieć, on również troszczy się o Clary. A ty się pospiesz, bo jeden z najlepszych Nocnych Łowców wykrwawi się na śmierć. - Zrobię to jeśli ten wspaniały Nocny Łowca mnie przeprosi. - Magnusie, daj już spokój. - Cichy do tej pory Alek zabrał głos. - Jesteś po jego stronie? Czyli co on może mnie bezkarnie obrażać, a ja się na to mam godzić. - Alec to prawda. Przepraszam Cię Magnusie, nie chciałem, żeby tak wyszło. To wszystko przez to, że Clary jest nieprzytomna. - Dobrze, dobrze. Masz szczęście, że byłem winny innemu Herondale'owi, bo by było krucho z tobą chłopcze. - Magnusie, dlaczego nigdy mi nic nie mówisz o mojej rodzinie. - Bo pewna osoba poprosiła mnie o to? - Któż taki? - Twoja prababcia. - Co? Ona mnie znała? - Nie, już dawno nas opuściła. - Ale dlaczego... - Nie dokończył Jace, bo Magnus trochę poirytowany już tą rozmową przerwał mu w połowie zdania. - Mam Ci wyciągnąć ten sztylet, czy wolisz umrzeć. Tylko bez żadnych pytań. - No dobrze, ale i tak kiedyś się dowiem. - Na pewno, ale nie ja Ci to wyjawię. - Wystarczy tych pogawędek. Magnusie działaj. - Jocelyn wstał od łóżka i wyszła z pokoju zostawiając Magnusa i Jace'a w towarzystwie samego Alec'a. Stało się tak, bo w trakcie burzliwej rozmowy między czarownikiem i Nocnym Łowcą, Isabel i Simon po cichu wyszli z pokoju. Luck natomiast szepnął coś ukochanej, po czym wstał i najzwyklej w świecie wyszedł. - Jace odpręż się i pomyśl o czymś miłym. - powiedział Magnus. Przez prawie pół godziny wyjmował ostrze sztyletu. Ten wyczyn znacznie osłabił jego siły. Jace natychmiast po wyciągnięciu śmiercionośnej broni poczuł ogarniającą go ciemność i słabość. Zasłabł, ale wyczuł, że parabratai rysuje mu na ramieniu uzdrawiające irtraze. Po chwili usłyszał zamykające się drzwi. W pokoju został on sam z Clary. Tak dawno nie mógł być tak blisko niej. Wtulając się w jej rude włosy zasnął. A śniły mu się dziwne sny. Rozdział 2 Witajcie. To znowu ja i moje beznadziejne opowiadanie. Mam nadzieję, że nie zaśniecie przy 2 Pierwszy dzień miłości nigdy nie wracaGodzina namiętności się nie poety dłoń,Odtajałe serce swej melodii roztacza woń. „While your lips are still red” Nightwish - Maryse? - Nocny Łowca lekko oprzytomniał po wypiciu pierwszej dawki leku. - Jestem tu Robercie. - Nie powinnaś mnie ratować. Powinienem wtedy umrzeć. - Co ty bredzisz? - Zdziwiła się Maryse. W gruncie rzeczy powinna go nienawidzić, ale jak można od tak sobie znienawidzić osobę którą się kocha? - Bylibyście bezpieczniejsi, gdybym był martwy. - Nadal majaczysz. Połóż się i odpocznij. - Ty naprawdę niczego nie rozumiesz. Ten faeri'e pragnął tylko mojej śmierci. Był wysłannikiem Damy Jasnego Dworu. - Och, ten jad naprawdę szybko postępuje. - Uwierz mi, to ja sprowadzam na was niebezpieczeństwo. Miałem wyjechać z jej rozkazu, żebyście byli bezpieczni. Wy wszyscy, przyjaciele, rodzina, znajomi. Błagam uwierz mi. - Chciałabym, ale po tym jak opowiadałeś o kucykach pony, czy czymś takim, to będzie trudne. Mówiłeś też, że Jace jest martwy. - Miałem wysoką temperaturę... Co jakie kucyki pony? - Clary opowiadała Ci kiedyś, że lubiła jako dziecko to oglądać. Ty mówiłeś o czymś takim i że istniały jednorożce. - Boże, jaki wstyd. Ktoś jeszcze to słyszał? - Tylko ja, Jace i brat Enoch. Ale nasz przybrany syn od razu stawił diagnozę. Powiedział, że po prostu się naćpałeś i tyle. - Naćpałem? - Tak, ale ja pobiegłam po cichego brata. Wiedziałam, że Jace też przeczuwał, że to jad. Sam powiedział, że należy do smoczego demona. - Nie wiedziałem, że z tego nieokiełznanego urwisa wyrośnie tak sprawny i mądry mężczyzna. - To dzięki Clary. Gdyby ona się nie pojawiła, na pewno wiele rzeczy nie miałoby miejsca. - Nie prawda. Wiele sytuacji nie istniałoby, ale czas na pewno objawiłby nam Sebastiana i Valentine'a. Wiele więcej Nocnych Łowców leżałoby w mieście kości, a może nawet wszyscy. - Może masz rację. Jestem trochę zmęczona. Nie będziesz miał nic przeciwko temu, bym chwilkę się zdrzemnęła? - Nie, ja zresztą też czuję, że zaraz zasnę. Do Robert uśmiechnął się do Maryse. - Do zobaczenia. - Kobieta odwzajemniła uśmiech i ruszyła w stronę łóżka. Pierwsza strzała przecięła powietrze i zatopiła się w klatkę piersiową, a dokładnie pierwszego faerii. Reszta szybko otrząsnęła się i ruszyła na rudowłosą Nocną łowczynię. Jeden z nich, prawdopodobnie generał wydał z siebie dziwny dźwięk i przemówił. - Czy nie mówiliście mi, że wszyscy śpią? - Panie, nie wiem dlaczego ta dziewczyna stoi tu teraz, a nie śpi wraz z rodziną. - Odpowiedział jakiś inny rycerz. Nie zdążył jednak zrobić następnego kroku, gdyż kolejna strzała trafiła go w sam środek czoła. Bezwładnie osunął się na ziemię. - Ta dziewczyna mnie denerwuje. Zabić ją. - Tym razem generał zdenerwował się. Clary zabiła jego pierworodnego syna. Zanim jednak zdążył kolejny raz coś powiedzieć, kolejny grot zatopił się w ciele kolejnego rycerza. Śmierć nastąpiła u niego tuż po ostatnim wydechu powietrza z płuc. Tym razem zamiast jakiegoś komentarzu Nocna Łowczyni usłyszała huk rogu wojennego. Wszystkie siły ruszyły w jej stronę. Pięć strzał kolejno trafiło w serca wojskowych Damy Jasnego Dworu. Kołczan stał się pusty. Clary szybko przewiesiła go przez ramię. Z pasa wyciągnęła miecz Morgensternów. Szybko wypowiedziała jego imię, po czym z szybkością pantery ruszyła na najbliższego ludka baśniowego ludu. - Zabić ją, zabić ją. - Każdy wypowiadał te słowa w tym samym czasie. Clary czuła, ze mają jakąś moc, ale nie wiedziała jaką. Z większą zaciekłością zaczęła zadawać ciosy. Trzeci żołnierz leżał martwy, ale jeszcze ponad dwadzieścia stało na nogach. Nocna Łowczyni cofnęła się na kilka metrów i zaczęła rzucać sztyletami. Kolejna piątka leżała martwa w kałużach własnej krwi. Niestety odległość między nią, a kolejnym wojskowym zmalała na tyle, że Clary nie zdołałaby wyciągnąć kolejnego sztyletu. Maryse nie mogła zasnąć. Nie potrafiła zamknąć oczu kiedy czuła, że on jest tak blisko. Dlaczego nie może przestać go kochać. Co jest takiego w nim, co nie pozwala jej zapomnieć. Ale co może być silniejsze od wolnej woli? Muszę zasnąć. Muszę poczuć się wolna. Muszę przestać myśleć. Zaraz, zaraz gdzie ja jestem? Co to za mury? - Kto tu jest? - Zapytałam spokojnie, chociaż w środku byłam jak z waty. - Nic Ci nie zrobię... - Kim jesteś? - Przyszłam Ci pomóc... - Ale w czym? - W zapomnieniu... - Zapomnieniu czego? - Wszystkiego, czego pragniesz zapomnieć... - Lucy. Odejdź nim się zezłoszczę. - Ha ha ha... Ty naprawdę sądzisz, że możesz mnie pokonać? Mylisz się. - I wtedy wyszła z cienia. Brunetka owita w biel. Jej długie włosy tworzyły rzekę loków. Sarze oczy sprawiają, że osoba w nie patrząca doznaje ukojenia swojej duszy. Usta przezroczyste jak diamenty sprawiały tym, którzy na nie patrzyli przeraźliwy ból. Jej łzy powodowały śmierć organizmu do którego się dostały. Krew była kompletnym ich zaprzeczeniem. Pozwalała uleczyć każdą chorobę i ranę, zniszczyć każdą truciznę, oraz przywrócić wszystko czego człowiek został pozbawiony w czasie swojego życia, lub czego nie miał od urodzenia co sprawiało, że był ułomny. Teraz ta paradoksalna istota stała przed Maryse. Nocna Łowczyni odwróciła wzrok i zapytała. - Czego ty ode mnie chcesz? - Chcę uśmierzyć twój ból i uciszyć targające Cię uczucia. - Wolę cierpieć, niż oddać swoje uczucia tobie. - Wy Nocni Łowcy i te wasze zasady. Nie chciałabyś zapomnieć? - Nie, nie ważne ile zadano mi bólu ja się nie ugnę. - Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - I ty masz czelność jeszcze o to pytać? Poświęciłaś życie swych bliskich i własnoręcznie zabiłaś swojego ukochanego. Swoim dzieciom spuściłaś całą krążącą w ich żyłach krew. Swoją matkę rozczłonowałaś, a ojca obdarłaś ze skóry. Jesteś potworem. - To była nie wielka cena za życie nieśmiertelnej. Teraz odbieram ból wszystkich istot kilka razy mocniej niż swój. Chcę byś była szczęśliwa, przez co i ja przestanę cierpieć. - Przez cały ten czas nie nauczyłaś się niczego? - Nauczyłam się wiele więcej niż ty możesz pojąć. - Nie widać tego. Gdybyś była ode mnie mądrzejsza nie kazałabyś mi oddać swoich uczuć na swoją korzyść. Mówi się, że demony są bezduszne, ale każdy z nich jest lepszy niż ty. Wolałabym zostać katowana przez wszystkie demony wszechświata, niż spędzić resztę życia tak jak ty je widzisz. - Ty niewdzięcznico, jak śmiesz. Jak śmiesz... Jak śmiesz... - Głos wydawał się coraz odleglejszy, aż w końcu całkowicie zniknął. Zastąpił go inny, męski głos. Wołał ją po imieniu i potrząsał. Nocna Łowczyni lekko uchyliła powieki. Nie wiedziała czemu bolały ją oczy. Nad nią ostatkiem sił stał Robert. - Maryse... - Ledwo Nocny Łowca wypowiedział jej imię runą na marmurowa posadzkę. Kobieta nawet się nie zastanawiając zeszła z łóżka i już stała obok Roberta. - Zabić ją! - Generał znów zaczął krzyczeć. Kolejny faeri'e leżał z podciętym gardłem. Z małego oddziału został już tylko tuzin rycerzy. Nocna Łowczyni nie poddawała się. Choć władała jednym mieczem zabiła więcej niż jakikolwiek Nocny Łowca posiadający dwa serafickie ostrza. Clary miała swoją zaciętość, lecz zmęczenie i piekące rany powoli dawały o sobie znać. Runy powoli blakły, zostawiając po sobie tylko kolejne blizny. Jej kasztanowo-rude loki przylegały do jej ciała zabierając nadmiar potu, przez co stawały się coraz bardziej mokre i posklejane. Niewygodne buty powodowały tylko większe zmęczenie. Kolejny głębszy zamach i kolejne bezwładne ciało uderzyło o ziemię. Chwila wytchnienia i kolejna blokada ciosu. Nagle coś na kształt sztyletu przecięło powietrze i trafiło dziewczynę w lewe ramię. Po ciele jej ciele spływał teraz strumyk czerwonej substancji w smaku przypominający obrabianą miedź. Kolejny zablokowany cios i atak. Tym razem rana zadana w okolicach uda. Kolejna fala bólu przeszywająca jej ciało aż do szpiku kości. Teraz czas na jej odpowiedź. Natarcie i bezbłędne pchnięcie w serce. Kolejny huk po upadku. Runa uzdrawiająca zmniejszyła rany do wielkości ziarenek gorczycy. Moment na wyjęcie sztyletu i rzut. Kolejny mąż wyssany z duszy opadł jak ziarno rzucone w pole. On jednak nie ma tego zaszczytu by urodzić jakikolwiek plon. Kolejne obelgi i kolejne starcia. Liczba ran wzrasta i najwyraźniej nie ma zamiaru ustać. Kolejne dusze wędrują do piekielnej otchłani. Jeszcze tylko pół tuzina i Nocna Łowczyni zazna spoczynku. Misja na wykończeniu tak samo z jej siłami. Moc powoli opuszcza jej ciało. Kolejny rzut. Jeszcze tylko piątka i upragniony odpoczynek. Unik, blok i kilka skomplikowanych ruchów po to by uniknąć ostrza przeciwnika. Starcie broni, lecące iskry, niedowierzanie widziane w oczach kolejnego trupa. Łapczywe wdychanie powietrza by uspokoić bicie serca. Kolejna fala bólu i przemęczenia. Chwila słabości i potknięcie. Kolejna rana i kolejna stróżka jej krwi cieknąca po jej skórze. Mimowolne drgawki. Szybkie pchnięcie i kolejne ciało leżące u jej stóp. Została już tylko trójka. Kolejny sztylet i kolejna fala bólu. Prawe ramie odmawia jej posłuszeństwa. Zostało już tylko lewe. Rzut sztyletu i kolejne ciało powoli osuwa się na marmurową posadzkę. Został już tylko generał i jego pomagier. Clary musi zmusić się do powstania. Chwiejnym krokiem rusza na kolejnego zdrajcę. Rozdział 1 - Maryse, jak się czujesz? - Robert, co ty tu robisz? I co ja Ciebie w ogóle obchodzę? - Zapytała Nocna Łowczyni, która nadal nie przestała kochać swojego byłego już męża. - Nie denerwuj się. Teraz powinnaś odpoczywać. Wiem ile sprawiłem wam bólu, ale... - Nie, nie wiesz ile go spowodowałeś, a już na pewno nie będziesz umiał go naprawić. Wynoś się, wynoś rozumiesz. Nie wiesz co przeżyła Isabel. Alec próbował zachować zimną krew, ale też był w rozsypce. A teraz gdy wraca wszystko do normy pojawiasz się ty. Wynoś się zanim kogoś wezwę, żeby wyprosił Cię. Rozumiesz. - Dobrze, nie wiedziałem, że pałasz do mnie tak wielką nienawiścią. Żegnaj, już nie będę Cię nękał. Wyjeżdżam za kilka dni I chciałem tylko zobaczyć Cię ostatni raz. To tyle. Idę. - Naprawdę już nie będziesz mnie odwiedzał? Skoro podjąłeś taką decyzję to żegnaj. - Żegnaj. - Po tych słowach Robert wstał I udał się do wyjścia. Zanim jednak zdążył ujść więcej niż trzy metry w lewym boku poczuł ból tak siny, że zaparł mu dech w piersiach. Jedynym dźwiękiem, jaki udało mu się wydobyć z siebie, był zdławiony jęk. Spojrzał na lewą pierś, z której wystawał piękny,lecz zabójczy sztylet. Faerii, który nim rzucał zbliżył się do niego. W tym samym momencie do sali wszedł, niczego nie świadomy Jace. Ujrzawszy scenę odgrywającą się kilka metrów przed sobą rzucił się na uzbrojonego napastnika. Nie minęła minuta, gdy drapieżnik stał się ofiarą. Teraz faeri'e leżał pod naciskiem ciała Jace'a. - Ha, ha, ha. Ale wy wszyscy daliście złapać się w pułapkę. Jeden z naszych oddziałów na pewno zajął się tą twoją ślicznotką i jej bliskimi. Biedni, nieświadomi, pogrążeni we śnie. Czyż to nie okropne, ale my oddajemy pięknym za nadobne. - Jeśli stało się coś Clary to pożałujecie. - Żałosne Nocne stwory. Cóż wy możecie zdziałać z rażącą siłą Damy Jasnego Dworu? - Mamy ze sobą resztę ras. To ja się pytam co wy możecie zrobić, aby nam przeszkodzić? - Zabić waszą najsilniejszą broń. Clary będzie kolejnym trofeum w kolekcji. Jej kasztanowo-rude włosy będą idealnym dodatkiem do szalu. - Jesteś już martwy, ty niewyparzona gębo. - W powietrzy zabłysła tylko niebieska poświata. Na podłogę osunęło się martwe ciało. Nocny Łowca szybko podbiegł do Roberta. - Nic mi nie jest. Pomóż mi tylko wstać. - Tak jasne, a ja jestem aniołem Razjelem. - Proszę daj mi odejść. - Nie ma mowy. Ta twoja mina tylko mnie utwierdziła w tym, że powinieneś tu zostać. - Jace proszę, po jutrze wyjeżdżam z Idrisu i już więcej nikt mnie nie zobaczy. - Czy w tym sztylecie były jakieś narkotyki, bo gadasz jakbyś się naćpał. - Wiesz wszystko jest możliwe. - Maryse, słyszysz go? Na anioła, co się z tobą stało? - Ponownie zostałem kawalerem. I oberwałem jakimś nożykiem do krojenia masła, oraz widzę dwóch Jace'ów. - Hej, hej. Ja jestem tylko jeden. Dlaczego widzisz podwójnie?... Jad smoczego demona. Jasne. - Smoki wymarły dawno, dawno temu. Wtedy podobno powstały jednorożce. - O czym on bredzi? Maryse, wiesz coś o tym? - Nie, może zwariował. - O widzę wróżki. - Robercie popatrz na mnie. - Maryse, jak pięknie wyglądasz w tej sukni. - Ok. Ja się trochę zaczynam bać. Położę go na jakimś łóżku. - Ja za chwilę wrócę z jakimś cichym bratem. - Maryse wstała z łóżka. Nadal bolało ją całe ciało, ale w bardzo szybkim tempie znalazła się obok drzwi. - Proszę, tylko się pospiesz. - Mamo ja chcę lemoniadkę. - Robercie to ja, Jace. - Nie kocham Cię Michaelu. - J A C E H E R O N D A L E. - Stephanie uważaj, za tobą! Pomocy, on się wykrwawia! - Robercie ocknij się. - Jace, Jace nie umieraj. Błagam tylko nie ty. - Robercie uspokój się, ja żyję. - Mam dość, już wystarczy. Valentine proszę nie karz jej. Maryse przeze mnie to zrobiła. Nie chcę, żeby jeszcze bardziej cierpiała. - Maryse pospiesz się. - Tak za dwa dni wyjeżdżam. Rozumiesz, masz nie zrobić nikomu krzywdy. Ja swoją obietnicę dotrzymam, a czy ty dotrzymasz swojej? - Jest coraz zimniejszy. Ma gorączkę, ale jest strasznie zimny. - Nie rób im krzywdy, nie rób... - Nagle głos Roberta zamienił się w lekki szept. Żeby go usłyszeć Jace musiał pochylić się w stronę jego głowy. - … nic złego tym których kocham. - Wtedy właśnie do sali wbiegła zdyszana Maryse i brat Enoch. Szybkim, lecz pewnym krokiem oboje ruszyli w stronę Jace'a i Roberta. Chwilę później brat Enoch zamienił się miejscem z Jace'em i teraz to on pochylał się nad Robertem. „ Jest z nim źle. Jad szybko postępuje. Muszę zdobyć kilka specyficznych ziół i narysować dwie bardzo silne runy. Muszę jednak działać szybko. Musicie przy nim czuwać i podawać mu ten specyfik. Powinien obniżyć gorączkę.” - Podał im jakiś flakon. Znajdowała się w nim jakaś gęsta, ciemna ciecz. „ Podawajcie mu to co dwie godziny. Ja muszę iść po składniki. Wrócę za kilka dni.” - Maryse zajmiesz się nim. Ja przyjdę za godzinkę może dwie. - Nie musisz przychodzić. Dam sobie radę. I tak nie miałam ciekawszych rzeczy do roboty. - Na pewno sobie poradzę. Znudziło mi się ciągłe leżenie i rozmyślanie. Wbrew temu co mówią, ja nie umiem długo skoncentrować się na jednej myśli. No już leć. Pomóż Clary. - Na anioła zapomniałem. Trzymaj się mamo. - Pa, pa skarbie. - Magnusie, nie możesz biec szybciej? - Niestety, ja nie posiadam run szybkości. - Czy ty musisz tak marudzić. - Gdybyś mi ciągle czegoś nie mówił pewnie bym teraz coś wymyślił. Na pewno moglibyśmy użyć portalu... - Co? I ty dopiero teraz o tym mówisz? - Wiesz sam na to nie wpadłeś. - Dobra, dobra. Szybko. - Poczekaj muszę się skoncentrować. El mite noske libra mis tiel trin kosper nisten litiom eklod litsan. Jotu niker pastij himen koste pros. - Już? - Tak. Możemy przejść. - Co ty powiedziałeś? - To język czarowników i starożytnych druidów. Oni umieli posługiwać się magią, ale byli tylko śmiertelnikami. - Dobra dość wykładu, przechodzimy. - Przechodzimy. „I gdzie ja teraz znajdę jakiś otwarty portal?” Jace biegł przez pusty plac. Zdziwił się, bo przecież zawsze się ktoś tu poruszał. Wtedy obok niego przebiegła kobieta o jasnych włosach. Jace zaczął za nią biec i tak znalazł się przed otwartym portalem. Ukazywał on Walię. „Czyli teraz tam uderzyły.” On jednak nie chciał znaleźć się w Walii, lecz w Nowym Jorku. Przypomniał sobie jak Clary musiała dokładnie pomyśleć o miejscu do którego chciała się dostać. Wysilił wszystkie komórki swojego mózgu i wtedy tafla portalu zafalowała i ukazała piękną posiadłość Garrow'ów. Szybko wskoczył do niego i poczuł znajomą szybkość. Nim zdążył zmrużyć oczy był już na miejscu. Śnieżnobiała willa nosiła czerwone plamy krwi. Podszedł bliżej, a chwilę później obok niego stał Alec i Magnus. - Jace, a co ty tu robisz? - Zdziwił się Magnus. - Jak to co? Przybyłem na ratunek, ale widzę, że chyba jest już po sprawie. Nie ma kogo ratować. Nie mogę uwierzyć, że on miał rację. - On, czyli kto? - Alec'owi ułożenie tego pytania zajęło kilka sekund, ale opowieść Jace'a była o wiele dłuższa i bardziej skomplikowana. Po jej skończeniu jego parabratai ledwo trzymał się na nogach. - Czyli mój ojciec chciał wyjechać, ale jad demona mu w tym przeszkodził? - Tak z grubsza to tak. - To straszne. Nawet się z nami nie pożegnał. - Uznał, że tak będzie lepiej. A teraz powinniśmy tam wejść i zobaczyć, czy jednak ktoś przeżył. - Może masz rację Jace. Choć Magnusie, obowiązki wzywają. Rozdział 1 Halo, halo Jest tam kto? Bo nie słyszę żadnego dźwięku Samotny, samotny Naprawdę nie wiem gdzie jest świat Ale teraz za nim tęsknię - Jason Walker ,,Echo" - Halo, jest ktoś w domu? - Clary kolejny raz na swoje pytanie usłyszała tylko ciszę. Zmęczona i smutna poszła do swojej sypialni. Przez całą drogę czuła jakąś dziwną woń, której nie potrafiła rozpoznać. Pamięta, że już kiedyś się z nią zetknęła, ale nie wiedziała kiedy, jak i gdzie. Zanim jednak zdążyła się nad tym głębiej zastanowić stała przy drzwiach do swojego, małego królestwa. Bez wahania otwarła je. Jej oczom ukazał się, z pozoru, zwykły, romantyczny widok. Simon wtulony we włosy Isabel, która opiera się o jego ramię. Widać było, że śni im się coś cudownego. Clary nie chcąc ich obudzić pospiesznie wyszła ze swojego pokoju. Po cichu wyszła ze swojej sypialni i udała się do pokoju matki. Tam też zastała śpiącą parę, tym razem Luck'a i Jocelyn. Mama zasnęła przy swojej toaletce, a Luck spał jak zabity w ich wspólnym łożu. Dziewczyna mogła im się przyglądać bez końca, ale głód zmusił ją do podjęcia innej decyzji. Zeszła więc do kuchni i zaczęła szperać w lodówce. Po chwili zdała sobie sprawę, że zapach jest najintensywniejszy właśnie tu, w tym pomieszczeniu. Zaczęła rozglądać się wokoło i zobaczyła dziwne naczynie z jakąś cieczą. Właśnie jej opary były źródłem woni rozproszonej po całym domu. Teraz dopiero przypomniała sobie, że właśnie tą cieczą uśpiono wszystkich Nocnych Łowców podczas oblężenia Instytutu. To na pewno była sprawka faerii. To one potrafiły tworzyć tę ciecz i tylko one robiły podobne naczynia. Pytanie, które pojawiło się w głowie Clary nie dotyczyło, dlaczego to im podłożono środek usypiający, tylko dlaczego on nie działał na nią. Pamiętała, że przy oblężeniu tylko ona była przytomna, nawet Jace uległ uczuciowi jakie zesłał na niego sen. Czym ona wyróżniała się od innych. Ten specyfik nie powodował snu ani u faeri, ani u aniołów, ani u czarowników, ale Nocni łowcy, wilkołaki i wampiry szybko tracili siły i zasypiali. Dalsze przemyślenia Clary musiała zostawić na dalszy termin, ponieważ usłyszała odgłos otwierania oraz zamykania drzwi frontowych. Strach pojawił się natychmiast. Dziewczyna nie była ani uzbrojona, ani mentalnie przygotowana na jakąkolwiek walkę. Wtedy przypomniała sobie runę, która ukazała jej się pół roku temu. Oznaczała wtopienie się w otoczenie, ale nigdy wcześniej jej nie wypróbowała. To była ostatnia jej szansa, jeśli runa nie zadziała Clary będzie już martwa. Głosy zbliżały się do kuchni w niemiłosiernym tempie. Clary coraz bardziej się bała. - Jak myślisz wszyscy śpią? - Żaden Nocny łowca nie oprze się temu specyfikowi. Żył kiedyś ród, ale niestety wymarł. Pierwszy urodził się mężczyzna, ale jak wiadomo przy jego porodzie ktoś porwał pierworodnego, a następnego dnia znaleziono zmasakrowane ciało noworodka płci męskiej. Późniejszymi dziećmi były same dziewczynki. One też nie przeżyły więcej niż kilka dni. Zawsze znajdowano martwe dziecko. Załamani rodzice popełnili samobójstwo po trzecim takim incydencie. Dobrze, teraz wezwiemy posiłki. Ktoś przecież musi pomóc nam w zabraniu tych śpiochów. A, przecież mieliśmy zabrać to stąd. No już pośpiesz się. - I po chwili zagrożenie minęło. Może nie do końca, ale minęło. Clary nie wiedziała co sądzić o tym co usłyszała. Może była jakąś następczynią po tym porwanym chłopcu. Jej mama nie wykazywała tego daru, więc Clary podejrzewała, że ma go po ojcu. Wiedziała także, że jej brat też musiał posiadać ten dar. Dziewczyna usłyszała, jak dwójka faerii wychodzi. Natychmiast pobiegła do swojego pokoju po serafickie ostrze. Tak jak podejrzewała faeri'e zabrały wszystkim domownikom broń. Clary miała jednak ukrytą skrytkę. Nikt prócz niej i Jace'a nie miał o niej żadnego pojęcia. To właśnie w niej gromadzili swoją broń. Wiedzieli, że może kiedyś zajść podobna sytuacja jak teraz, więc woleli być przygotowani. Dziewczyna szybko otwarła szafę i narysowała runę otwierającą. Szybko przypięła do swojego pasa miecz Morgenstern'ów. Zabrała ze sobą również komplet sztyletów, które dostała o Jace'a. Wiedział jak jego dziewczyna dobrze nimi potrafi rzucać do celu. Nałożyła na ramiona łuk i kołczan pełen strzał. Tej sztuki walki uczył jej Alec wraz z Simonem poświęcając na jej treningi kilka godzin dziennie dwa razy w tygodniu. Tak wyposażona nałożyła na siebie jeszcze kilka run i zbiegła do salonu. Miała jeszcze trochę czasu, więc narysowała w powietrzu runę przyzywającą wszystkich Nocnych Łowców i tych, którzy z nimi współpracowali, aby pomogli w walce. Clary właśnie skończyła ją rysować, gdy drzwi z ogromną siłą zostały wyważone z nawiasów. ,,No to zaczyna się zabawa, jak to mawia mój nieobecny chłopak" i po tych słowach pierwszy z faerii przekroczył próg jej domu. - Magnusie, dlaczego nie pamiętam zdarzeń ostatnich godzin? - Zapytał lekko poirytowany Alec. - Tłumaczyłem Ci, żebyś nie ruszał moich rzeczy, bo to się źle skończy, ale ty jak zwykle musiałeś spróbować i stałeś się czarnym jak noc chomikiem o pięknych niebieskich oczach. - Co?! Ja chomikiem?! Przecież to takie upokarzające, gdy Jace i Isabel się dowiedzą, to nie będę miał życia. - Alec'u Lightwood'zie, przyrzekam Ci, że nikt się nie dowie o tej sprawie. - Mój naiwny Magnusie, pamiętaj ja i Jace jesteśmy parabratai. Łączy nas więź, on na pewno wyczuł, że coś jest nie tak. - Na pewno to teraz myśli o Clary. Nie przejmuj się. - Mam nadzieję, a tak na przyszłość mam taką prośbę. Mógłbyś nie zostawiać zaczarowanych rzeczy w salonie? Nie chciałbym kolejny raz stać się jakimś gryzoniem. - To będzie trudne. Zrobiłem to, żeby nikt mnie nie okradł. - To ja Ciebie zaraz okradnę z uczuć. Chcesz bym sobie poszedł i już nigdy nie wrócił? - Nie zrobisz tego. A jeśli spróbujesz, to za kilka dni będziesz stał nad moim grobem. - Magnusie, co ty kombinujesz? - Nic, tylko uprzejmie Cię informuję co może się stać. Przecież wcale nie muszę popełniać samobójstwa, wystarczy tylko, że wyczerpie swoje siły. - Szantażujesz mnie? - Jak bym śmiał. - Nabijasz się ze mnie? Dobrze przegiąłeś. Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę. - Alec wstał z kanapy I powędrował w stronę drzwi. - A ja Ci mówię, że nigdzie nie pójdziesz. No chyba, że zemną – Magnus tak ściszył głos, że tylko on siebie słyszał. Zręcznie wstał z kanapy i ruszył w stronę Nocnego Łowcy. Ten zanim się zorientował znajdował się w obręczy ramion czarownika. Chwilę później poczuł nacisk jego ust na swoich. Magnus jak zwykle smakował brokatem oraz błyszczykiem. Szatyn odwzajemnił pocałunek. Teraz stali tak przed drzwiami wyjściowymi. Powoli oderwali się od siebie, ale utrzymywali kontrakt wzrokowy. -Czy pójdziesz ze mną na osiemnastkę Clary? - Zaproponował Magnus, ubiegając myślami Alec'a. - Pomyślmy, zliczając plusy i minusy wychodzi, że raczej powinniśmy się tam pokazać. - Wyjąłeś mi to z ust, a teraz... - Czarownik nie dokończył zdania, gdyż przerwała mu silna fala energii. Nie było to coś normalnego, lecz z przerażeniem stwierdził, że to wołanie o pomoc. - Clary! - Oby dwoje jednocześnie wykrzyczeli to imię. W pośpiechu wybiegli z mieszkania. Mieli bardzo złe przeczucie. W tej chwili mieli przed oczami same najgorsze scenariusze wydarzeń, które zmusiły dziewczynę do wysłania wiadomości. Prolog - Alec'u ile razy powtarzałem, żebyś nie dotykał moich rzeczy. I co ja mam teraz robić z chomikiem, wiem, wiem bardzo słodkim, ale chomikiem. Wiesz ile kosztowała siły moja pomoc wobec Jace'a, o którą zresztą mnie poprosiłeś. Ale to nic, prawda? No choć już, nie bój się. Nic Ci nie zrobię, w przeciwieństwie do prezesa Miau. Ostatnio bardzo nie przepada za nowymi współlokatorami. Nie chcesz wyjść, dobrze zmyję makijaż. - Te słowa ostatecznie zmusiły Alec'a do wyjścia z kryjówki. Ostatnim razem, gdy „zmył” niebiesko-zielony makijaż wyglądał jak poobijane zombie. - I co tak straszna jest moja dłoń. Jest czysta, wydepilowana i woskowana. Lepszych warunków nie posiada żaden chomik jakiego znam. Powinieneś się cieszyć. A może chcesz iść na spacer? Głupie pytanie ty na pewno chcesz iść na spacer. Nie mam niestety smyczy tego rozmiaru. Najwyżej po drodze wpadniemy do sklepu zoologicznego. Dobra, dobra, tylko żartowałem. No to co, idziemy. Muszę jeszcze... - Magnus nie skończył, bo do drzwi jego mieszkania ktoś zapukał. Otworzył drzwi i ujrzał drobną, rudowłosą. - Clary? - Nie Jocelyn. No pewnie, że ja. Mogę wejść? - Proszę. Co Cię do mnie sprowadza? - Zastałam może Alec'a? - Niestety jest zajęty. - A wiesz może kiedy nie będzie zajęty? - Może jutro, a może za kilka dni. Nie wiem. - Och. A tak przy okazji, będę miała rodzeństwo. - To wspaniale. Nie cieszysz się? - Oczywiście, że tak. Zawsze chciałam mieć młodsze rodzeństwo. - Wiesz po tonie twojego głosu wynika co innego. - Nie, to przez obawy mojej matki. - Ona się nie cieszy? - Jest bardzo szczęśliwa, ale obawia się, że zwolennicy Valentine'a i Sebastiana porwą je oraz wyszkolą na nowego dowódce. - Nie maci się czym przejmować, tylko takimi błahostkami? - Magnusie to nie są błahostki, tak samo jak umierająca Maryse. - Po pierwsze wiesz, że zawsze masz ze sobą przyjaciół u wszystkich ras tego świata, którzy nie dopuszczą do czegoś podobnego, a po drugie Maryse nie umiera, tylko straciła dużo krwi po kolejnym powstaniu faerii, ale jest już widoczna poprawa. - Przed kilkoma minutami Isabel mówiła zupełnie co innego. - Wiesz jak działa ognista poczta, prawda? Zanim adresat dostanie swój list wszystko może się wydarzyć. Zarówno dobrego jak i złego. - Szczerze, to spadł mi ogromny głaz z serca. Bałam się, że kolejny świetny Nocny Łowca umiera przed czekającą nas wojną. - Poczekaj, czy ja o czymś nie wiem? Jaka znowu wojna? - Musisz wiedzieć? - Tak muszę. Będę pewny czy wezwać Tessę, czy nie. - Od kilku dni śni mi się jeden taki sam sen. Każdej nocy pojawiają się nowe szczegóły. Jestem w jakimś ciemnym pomieszczeniu, którego mroku moje magiczne światło nie potrafi rozproszyć. Nie boje się jednak, ponieważ jakiś głos woła ciągle moje imię. Nigdy w życiu nie słyszałam go, ale wiedziałam, że jest to bliska mi osoba, która nie pragnie mojej śmierci. Po chwili ten sam głos wypowiada zdanie, które nie wiem czemu urywa. Brzmi ono jakoś tak „Siostro, musisz ratować siebie i jego przed tym co ma się stać, ale pamiętaj jego śmierć oznacza koniec wszelkich nadziei, a i jeszcze pamiętaj jedno ratuj tego co przeznaczenie nie jest jeszcze nikomu znane, ponieważ...” . Później inny, zły głos mówi coś co mnie nadal zastanawia. „Podobno nadzieja umiera ostatnia, ale w tym przypadku umrze jeszcze zanim się narodzi.” Te słowa mówi Dama Jasnego Dworu, po czym się śmieje. Próbuję uciec, ale potykam się o coś i dopiero wtedy rozumiem gdzie jestem. Stoję na polu bitwy, ale po jej zakończeniu. Widzę setki, a nawet tysiące trupów. Potknęłam się o własne ciało. Ja byłam martwa, a przy mnie leżał Jace i rodzice. I znów ten bliski mi głos pojawia się i mówi mi, że wcale to nie musi się stać. Mówi też, że nasza czwórka da radę temu zapobiec, ale muszę ratować, tych których kocham. Wiem, że to jeszcze nie koniec snu, ale się budzę. Jakaś siła odciąga mnie stamtąd, a ja budzę się we własnej sypialni. - Po skończeniu opowiadania snu między dwójką przyjaciół, przez jakiś czas trwała hipnotyzująca cisza. W końcu Magnus ją przerwał. - Sprawy są bardziej skomplikowane, niż sądziłem. - Rozumiesz mój sen? - Nie rozumiem znaczenia słów tej tajemniczej postaci, ale mogę snuć kilka hipotez. Znasz ją, ale nigdy w życiu jej nie widziałaś, ani słyszałaś. To może oznaczać tylko więzy krwi. Może to być twoja siostra, lub brat spłodzony przez twojego ojca. - Mój ojciec nie był z inną kobietą, tak powiedział mojej matce. - Czyli wersja numer dwa. Po powstaniu Valentine został ranny. Jego krew zebrała jakaś kobieta, która skrycie go kochała. Wiem to od Luck'a. A wracając. Kilka miesięcy później urodziła jej się córka, chyba Katherine. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta kobieta wypiła krew Valentine'a, przez co macie podobne więzy krwi. Morgenstern'owie i Herondale'owie posiadali zdolność do wyczuwania podobnych więzów. Dlatego nigdy ty i Jace nie wierzyliście, że byliście rodzeństwem. Mówiłaś jednak, że gdy pocałowałaś Sebastiana wiedziałaś, że to jest złe i zakazane. - Sugerujesz, że ja i Katherine jesteśmy siostrami? - Nie dokładnie biologicznymi, ale tak. - Dobra to ja, Jace i Katherine mamy zażegnać wojnę tak. Ale kto jest tym czwartym? - Tego nie wiem. Ale przysięgam jak tu stoję, że nie będę Magnusem Bane'em, jeśli tego nie rozwiążę. - Dzięki za pomoc. Muszę lecieć. Isabel musi dowiedzieć się najnowszych wiadomości. - Do widzenia mój pączusiu. - Jace? - Tak Maryse. To ja. Lepiej się czujesz? - Oprócz tego, że pęka mi głowa, boli mnie całe ciało i mam sucho w gardle to nawet dobrze. - Na dwie pierwsze skargi dużo nie mogę poradzić, ale na tą trzecią mam sposób. Proszę, mam tylko wodę, ale na pewno zadusi pragnienie. - Och jesteś kochany. - Maryse wyciągnęła dłoń po szklankę, którą po chwili opróżniła. Podała puste naczynie chłopakowi. Ten szybko odłożył je na jedną ze szpitalnych szafek. - A tak w ogóle co ty tu robisz? - Mam kilka załatwień. - Nie wgłębiam się, ale to trochę dziwne. - Co jest dziwnego w załatwianiu spraw? - To, że zostawiłeś Clary. - A skąd wiesz, że nie wziąłem jej ze sobą. - Bo by teraz tu stała, a ty byś nie wyglądał na jakiegoś nie obecnego. - To aż tak widać? - Masz różowe poliki i nie obecny wzrok. Tak, to bardzo widać. - Nie ma mnie przy niej w jej urodziny. - To co ty tu jeszcze robisz? - Szykuję prezent i załatwiam pewne sprawy. - Widzę, że własnej, przybranej matce tego nie powiesz. Nie męczę Cię już dłużej. Chcę się przespać. Do widzenia synku. - Dobrych snów mamo. - Jace powoli wstał z krzesła i wyszedł ze szpitala. Poszedł do żelaznych sióstr po nowe ostrza i nie tylko. Gdy już załatwił sprawy z siostrami zostało już tylko czekać.
Hope you guys enjoy! :) On my jcgthunder account I have nearly 900 subscribers and over half a million views! So in celebration I've been trying hard to work
Hej. W życiu każdego twórcy nadchodzi moment wyczerpania tematu, braku pomysłów, czy weny. To tak jakbyś był głodny, ale w lodówce byłoby tylko znienawidzone przez ciebie jedzenie. Wiecie o co chodzi. Ja napewno nie jestem taką osobą. Pomysłów na bloga i rozwijania go mam wiele. Gorzej jest z realizacją. Nic z tego, co do tej pory napisałam nie satysfakcjonuje mnie wystarczająco. Mam wrażenie, że nic mi za cholerę nie wychodzi. Nie czuję potrzeby dalszego pisania, bo mnie to męczy. Zawsze wychodziłam z założenia, iż lepiej dodać rzadziej krótszy rozdział, niż częściej "na odwal". Starałam się o naturalność sytuacji w opowiadaniu itp. Zależało mi na jakości zarówno w wizualnej, jak i pisanej odsłonie bloga. Jestem cholerną perfekcjonistką i nie lubię jak coś nie jest dopracowane. Starsze rozdziały mam ochotę usunąć, bo to co tam jest to dno (zapomnijmy). W każdym razie przechodząc do sedna dopóki to, co napiszę mi się nie spodoba nie opublikuję tego. Proste. Nie wiem ile to będzie trwało, serio. Dajcie mi czas.
Clary says to Jace. "It would be perfect! We would be married and have little Clary Jr.'s and little Jace Jr.'s. They would be the cutest little things in the world" Jace says very confidently. "They would have your fiery red hair and my gold eyes" Jace says this as if he had thought about this in much detail.
Rozdział 5 Jace - No to gdzie idziemy? Wiesz że nie lubię niespodzianek. – powiedziała Clary gdy wyszliśmy z Instytutu - Do parku. Moja rudowłosa odetchnęła z ulgą gdy weszliśmy do parku. Pociągnąłem ją w stronę polany Nocnych Łowców, gdzie już wcześniej przygotowałem piknik. Kiedy dotarliśmy do koca ja siadłem a Clary stała z otwartymi ustami i patrzyła na mnie i wszystko co przygotowałem. - No siadaj. Chyba że, nie podoba ci się? – spytałem marszcząc brwi - Bardzo mi się podoba. – usiadła tyłem do mnie i wtuliła się w mój tors – Jest doskonale. Pocałowałem jej włosy i siedzieliśmy tak dłuższą chwile a potem zaczęliśmy jeść. - Kiedy idziemy znowu do Pandemonium? – spytała Clary a ja o mało nie upuściłem noża którym kroiłem jabłka. - Jak to kiedy? - Na następne polowanie. Nie chcesz iść? - Nie ważne co ja chcę, ty nigdzie nie pójdziesz. – powiedziałem zbyt ostro i tym ją zdenerwowałem. - Dlaczego? Chodzi o to że jestem w ciąży? - No… - Jace, ogarnij się. Ciąża to nie choroba. – wstała i zaczęła przechadzać się nerwowo po brzegu lasu. Też wstałem i stanąłem przed nią. - Przepraszam, nie to miałem na myśli. Po prostu się martwię o ciebie i nasze dziecko. Nie chcę żeby stała się wam krzywda. – na te słowa zatrzymała się i popatrzyła na mnie smutno - Przepraszam, nie chciałam się na ciebie denerwować. Możemy już wracać? Trochę mi zimno. – powiedziała i obięła się rękami. Narzuciłem jej moją kurtkę na ramiona i objąłem. Wróciliśmy do Instytutu. [ Clary Gdy wróciliśmy byłam bardzo zmęczona. Jace musiał iść wcześniej do Magnusa więc wzięłam kubek mojej ulubionej ziołowej herbaty i usiadłam na kanapie w salonie. Wpatrywałam się w ogień i piłam. Po pewnym czasie kubek był już pusty więc odłożyłam go na stoik i ułożyłam się do snu… [ Isabell Szukałam Clary po całym instytucie, nigdzie jej nie było. W końcu znalazłam ją śpiącą na kanapie przed kominkiem. - Clary, obudź się muszę cię ubrać. – szeptałam gdy ona otworzyła oczy. Była wyraźnie zaspana. - Co? O co chodzi? – wymamrotała sennym tonem - Choć muszę cię ubrać. Po godzinie była prawie gotowa. Miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda i czarne zamszowe szpilki. Delikatnie ją pomalowałam tylko po to by wydobyć z niej piękno „prawdziwej kobiety”. Brakowało jeszcze tyko biżuterii. - Jace kazał ci to przekazać. – powiedziałam i podałam jej szkatułkę którą wcześniej dał mi Jace. Otworzyła ją i do jej oczu zaczęły napływać łzy. – Tylko się nie rozpłacz bo rozmażesz makijaż. – powiedziałam i podałam jej chusteczkę. Zaczęłam zakładać jej biżuterie, był to delikatny komplet składający się z wisiorka, kolczyków i bransoletki, w kształcie łez. Wszystko było ze srebra a kamienie to diamenty i szmaragdy, które doskonale podkreślają kolor jej oczu. Nieźle się wykosztował. Ale on robi dla niej wszystko. [ Clary Bałam się że przewrócę się w tych szpilkach i kiedy tylko mogłam podtrzymywałam się na Izzy. Wyszłyśmy z „domu” i ruszyłyśmy do Magnusa. Parę razy zaczęłam się przewracać ale Isabell zawsze mnie łapała. Zadzwoniłam do drzwi które same się otworzyły i weszłyśmy do środka. W holu były wieszaki na kurtki i płaszcze, gdy weszłam dalej usłyszałam głośną muzykę i zobaczyłam coś zupełnie innego niż się spodziewałam. Przy lewej ścianie stał bar obsługiwany przez dwóch kelnerów, po prawej kanapy i stoliki, na środku ogromny parkiet a za nim scena. Jeszcze nikt nie grał ale muzyka wydobywała się z wierzy ustawionej w rogu obok sceny. Poszukałam wzrokiem Jace’ a ale nigdzie go nie znalazłam. - Musimy poczekać na niego. – powiedziała Isabell gdy zobaczyła że się rozglądam – Choć, usiądziemy bo się zaraz przewrócisz na tych szpilkach. – wyszeptała i pociągnęła mnie na jedną z kanap. Siedziałyśmy tak dłuższy czas, ja piłam sok a Izzy kolejnego drinka. Niestety gdy wstała i chciała iść po następnego lekko się zachwiała i opadła na kanapę obok mnie. - Chyba tam nie dojdę. Przyniesiesz mi drinka? – zapytała robiąc słodkie oczka. Westchnęłam. - Dobra ale będę mogła zdjąć te głupie szpilki. - Spoko, gdy oni przyjdą – zamyśliła się chwile – będziesz mogła zdjąć buty. – powiedziała a ja od razu zdjęłam szpilki i podeszłam do baru. - „Sex on the beach” poproszę. – siadłam na krzesełku przy barze. Długo nie musiałam czekać, po chwili dostałam kieliszek z drinkiem. Wstałam i już byłam w połowie drogi gdy usłyszałam gniewny krzyk: - Clary, co ty robisz? – tak się wystraszyłam że podskoczyłam i upuściłam kieliszek. Gdy odwróciłam głowę okazało się że w stał Jace i wpatrywał się we mnie miażdżącym spojrzeniem. Podszedł do mnie i stanął naprzeciwko – Dlaczego? - Co, dlaczego? – spytałam zdezorientowana. - Dlaczego uwzięłaś się na nasze dziecko? - Jace, nie rozumiem. Możesz mówić jaśniej? - Dlaczego chcesz się go pozbyć? - Kogo? Naszego dziecka? – spytałam z niedowierzaniem. - A niby dlaczego byś piła, może zechcesz powiedzieć? - Ja nie piłam żadnego alkoholu. – nie wiedziałam co mam zrobić. Do oczu zaczęły napływać mi łzy – Jak mogłeś coś takiego pomyśleć. Ja ryzykuję życiem dla naszego dziecka a ty oskarżasz mnie że piję alkohol?!!! – ostatnie zdanie wykrzyczałam tak głośno że Alec i Magnus zeszli z góry. - Co się stało? – zapytał Alec - Twój parabatai oskarżył mnie o to że chce się pozbyć naszego dziecka… tylko dlatego że zobaczył jak niosłam drinka dla Izzy. – powiedziałam i pobiegłam do jednej z gościnnych sypialni Magnusa. Zamknęłam drzwi runą i usiadłam na łóżku. - Clary, nie chcę na ciebie naciskać, ale za 30 minut przychodzą goście. – powiedział Magnus zza drzwi, po namyśle dodał – Jeśli chcesz mogę ich odwołać. - Nie. Zaraz się uspokoję i wyjdę. Potrzebuje tylko trochę czasu. – odkrzyknęłam i weszłam do łazienki. Szybko zmyłam resztki makijażu i nałożyłam nowy. Isabell już tyle wypiła że nie powinna zaważyć. – pomyślałam i wyszłam z pokoju. Przed drzwiami stał Jace. Dopiero teraz zagwarzyłam w co jest ubrany czyli: czarny podkoszulek, czarne dżinsy i eleganckie buty. Włosy oczywiście zmierzwione. Podszedł do mnie, przytulił i szepnął. - Przepraszam. Powinienem bardziej ci ufać. – pocałował mnie w policzek – Czuje się jak ostatni dupek. - Też bym się tak czuła na twoim miejscu. – mruknęłam i pocałowałam go delikatnie w policzek – Rozumiem że Isabell ci wszystko wytłumaczyła. – szepnęłam i pociągnęłam go w stronę salonu. On jeszcze powiedział że Izzy jest zbyt pijana żeby cokolwiek mówić. Reszta imprezy przebiegła bardzo spokojnie. Trochę tańczyliśmy, trochę piliśmy (ja sok) i rozmawialiśmy. Przez cały czas Jace nie opuszczał mnie na krok, ale mi to nie przeszkadzało. Teraz siedzieliśmy i rozmawialiśmy z Moniką, która jest wampirem i starą przyjaciółką Magnusa. - Która godzina? – zapytałam już sennym tonem - Jest 1:30. Chyba powinniśmy się zbierać. – stwierdził Jace a gdy ja pokiwałam głową, wstał i wyciągnął do mnie rękę którą przyjęłam. Wyszliśmy na dwór, było mi trochę zimno bo byłam tylko w płaszczu. Szliśmy przez puste ulice, Jace się lekko chwiał ale doszliśmy do Instytutu bez problemu. Zaprowadziłam go do jego pokoju i pocałowałam na dobranoc. Później wzięłam kąpiel i przebrałam się w piżamę. Ułożyłam się w łóżku ale sen nie przychodził. Myślałam jak będzie wyglądać nasze dziecko i po kim odziedziczy charakter. Zasnęłam dopiero nad ranem… ----------------------------------------- Mam nadzieje że się wam spodoba. Wika

Sakura Night · 12/17/2020. If I was Clary I would name my son Max Johnathon Herondale. It would be a great way to honor Max Lightwood and Johnathon Morgenstern. It wasn't Johnathon's fault he had demon blood, it was all Valentine's fault. He injected Jocelyn when she was pregnant with Johnathon. 2.

Maniula002 zapytał(a) o 13:46 Wiecie może czy Clary i Jace będą razem ? Pytanie jest do fanów trylogii "DARY ANIOŁA" 0 ocen | na tak 0% 0 0 Odpowiedz Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 13:47 Tak mi się wydaje.:)W ostatniej części byli już razem, ale z Jace'm się jakoś połączył Sebastian. 0 0 Maniula002 odpowiedział(a) o 14:59: Dzięki wielkie:* Możesz mi jeszcze powiedzieć ile jest części "Darów Anioła" ? anusia696 odpowiedział(a) o 13:49 może...pomożesz ? : [LINK] 0 0 Maniula002 odpowiedział(a) o 14:59: Jasneee Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub Clary and Jace go to rescue him, where they meet the head of the vampire coven, Raphael. They are rescued from the vamps by werewolves and Clary and Simon share a moment, which Jace observes. Alec later tells Clary that he wants her to go back to her world because she’s putting Jace in danger. They have a disagreement and Alec leaves. Godzina jest po prostu świetna na publikacje, ale nie wiem, czy jutro siądę do laptopa więc oto pierwsza część pierwszego rozdziału księgo drugiej. Liczę na was i na wasze komentarze. Mam nadzieje że pojawi się ich tu trochę... Rozdział 1 Aniele... " Znajdź światło w pięknym morzu. Wybrałam bycie szczęśliwą. Ty i ja, ty i ja jesteśmy jak diamenty na niebie. Jesteś spadającą gwiazdą, którą widzę, wizją szczęścia. Gdy mnie chwytasz, ożywam. Jesteśmy jak diamenty na niebie." Rihanna "Diamonds " Jace wszedł do sypialni z tacą ze śniadaniem. Popatrzył na łóżko. Clary spała obok innego, ale jemu to nie przeszkadzało. Tym innym był sześciotygodniowy Will. Ich malutki synek spał koło piersi matki trzymając kosmyk jej włosów. Jego blond włoski były urocze. Clary otulała go ramieniem. Westchnął. Postawił tacę na stoliku. Nachylił się i zaczął śledzić linię jej ramienia całusami. Usłyszał cichy jęk żony. Delikatnie się poruszyła. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się widząc męża. Spojrzała na synka. Spał, jak aniołek na poduszeczce. Pogładziła go po buzi i pocałowała. Wzięła go na ręce i delikatnie położyła nieco dalej. Sama również się posunęła, tak, by Jace usiadł koło niej. Jej mąż jej nie zawiódł. Ze stolika zabrał tace ze śniadaniem i położył ją na kolana, podczas gdy Clary położyła Willa obok siebie. - Śpi, jak aniołek. Jocelyn zastanawiała się czemu już teraz przesypia prawie całą noc nie licząc dwa - trzy razy kiedy trzeba go nakarmić. - powiedział i podał żonie naleśniki na śniadanie z owocami i bitą śmietaną. - No widzisz ? Jest aniołkiem. - zaczęła jeść - Jak widać ciąża ma wiele plusów. - mruknął podając jej szklankę świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. - Mamy dziecko, ty w końcu mogłaś odpocząć i ja też no ,i nie da się nie zauważyć, że urosły ci cycki. - Clary szturchnęła go - Jesteś niemożliwy. - mruknęła i spojrzała na Willa, który obudził się z płaczem Blondyn wziął od niej talerz z naleśnikami. Od razu przytuliła dziecko i uśmiechnęła się. Will przestał płakać i patrzył na matkę. Rudowłosa odsłoniła pierś i zaczęła karmić małego Herondale'a. Jego ojciec bacznie patrzył na nią i uśmiechał się pod nosem. - Piękny widok. - skomentował, gdy Clary spojrzała na niego - Dziecko. - rzuciła - Nasze kochane maleństwo w twoich ramionach to piękny widok. Słodki widoczek. - Nie słodź. - zaśmiała się - Trudno mi tego nie robić was widząc. - wyciągnął ręce w jej stronę - Daj mi synka, a sama odpocznij. Clary oddała mu dziecko. Poszła pod prysznic, ale wcześniej przypomniała o obowiązku przewinięcia syna. Jace słysząc to uśmiechnął się i przerzucił spojrzenie na potomka. - Damy sobie radę, co nie synku ? - zapytał niemowlę i je pocałował w czoło - Jakby co to wołaj. Usłyszał po chwili wodę z prysznica. Wstał i położył synka na małym przewijaku w kącie. Nawet sprawie załatwił dość nieprzyjemną sprawę i ułożył synka do kołyski. Uruchomił karuzelę, która dostali od wampirów i zaczął go usypiać. Po chwili Will smacznie spał. Położył się i czekał na żonę. Minęło kilka minut i wyszła. Miała wilgotne loki. Przebrała się w leginsy, bluzkę koloru szmaragdu i ciemno zielony sweter. Na stopach miała wygodne trampki. - Śpi. Misja wypełniona. - powiedział wskazując kołyskę - To dobrze. - mruknęła i spojrzała znacząco na męża - To może godzinka na sali treningowej ? Muszę wrócić do formy. - Oczywiście. - szepnął jej do ucha i poszli trenować styczeń 2013 Jace trzymał sześciomiesięcznego synka na rękach podczas gdy Clary zakładała kozaki. Ponieważ była łagodna zima postanowiła iść z synkiem na spacerek, a Jace nie potrafił jej odmówić. Sam sądził, że świeże powietrze dobrze zrobi ruchliwemu potomkowi, który właśnie zajmował się guzikami nowej, granatowej kurteczki. - Nie wzięłam swojego szalika. Zaraz wrócę. - powiedziała i poszła do pokoju Gdy zrobiła kilka kroków w korytarzu rozległ się krzyk. - Mami ! - wrzasnął malutki blondynek - Mama ! Clary zastygła w bezruchu. Jace patrzył na syna. Powiedział swoje pierwsze słowo. Powiedział poprawnie "mama". Rudowłosa odwróciła się i podeszła do niego. - Co ? - wykrztusiła wyciągając ręce do niego - Mama. - powtórzył ze łzami w oczach i wyciągniętymi w jej stronę rączkami. Wzięła go na ręce i przytuliła. - Czy ja dobrze słyszałem ? - zapytał dalej zaszokowany Jace - Czy on powiedział mama ? - Mój kochany synek. - rzuciła Clary tuląc synka, gdy w korytarzu pojawiła się ciężarna Izzy - Will tak wrzasnął ? - spytała mierząc wzrokiem malucha - Tak. - powiedziała Łowczyni całując synka - Powiedział po raz pierwszy "mama". Nie mami, mama. - Jakież to urocze. - westchnęła szatynka - Za osiem miesięcy ty tak będziesz się wzruszać, gdy twoje dziecko się pokaże światu. - rzucił Jace - Szkoda tylko, że ze mną nie chce zostać. - Ta - ta. - przesylabował Will i roześmiał się, gdy Herondale spojrzał na niego - Tata. - powtórzył Blondyn pocałował błękitnookiego potomka i uśmiechnął się. Widać było jak bardzo w tej chwili był dumny. - Chyba Will dziś nas będzie zaskakiwać. - podsumowała Izzy idąc do pokoju - Chodź do taty Will. - maluszek z lekką niechęcią puścił matkę i pozwolił otulić się objęciami ojca - Mama zaraz przyjdzie. Idzie po szalik. Clary szybkim krokiem poszła po szalik. Gdy przyszła jej synek z zaciekawieniem głaskał Perłę, która nie zmieniła się ani odrobinkę przez ostatnie lata - dalej była szczenięciem białego lisa o niesamowicie błękitnych oczach. Gdy podniosła głowę, aby spojrzeć na rudowłosą maluch zabrał rączki i z nową dozą ciekawości przyglądał się jej. - Oj Will. - rzuciła Łowczyni Jej mąż położył czteromiesięcznego Herondale'a do wózka. Żeby usiedział w nim dał mu lisiczkę do towarzystwa. Zwierzątko ułożyło się przy jego boku pod kocem, tak że widoczna była tylko głowa. Will był wielce z tego zachwycony i patrzył na nią jak zaczarowany. - Doprawdy mamy udanego synka. - Jace wziął od Clary szalik i założył jej go całując w szyję - Pewnie ma to po ojcu. - mruknęła Clary i cmoknęła go - Jestem innego zdania kochanie. - szepnął - Chodź. Mamy jeszcze iść na akupy. - Akupy ? - zaśmiała się idąc do windy i pchając wózek - Akupy. - potwierdził i roześmiali się marzec 2013 biegał po pokoju za Perłą. Jace włączył kamerę i postawił ją na stojaku, który magicznie się poruszał i filmował, jak najlepszy filmowiec. Will siedział przy Clary i Jocelyn, które rozmawiały na temat tygodniowego wyjazdu rodziców malca. Jace usiadł koło żony. - A tak właściwie, gdzie jest Luke ? - zapytał blondyn - W księgarni. Dziś pracuje nieco dłużej. Pokazuje wilkołakowi ze stada Mai co robić. Ma mu pomagać. - Radził sobie świetnie sam w księgarni. - rzucił mąż jej córki - Czyżby sił mu zaczęło brakować ? - Nie o to chodzi. - starsza Łowczyni machnęła ręką - Po prostu... rośnie. Luke jest z nim szczególnie związany. On jest silniejszy niż normalny Nefilim w jego wieku. To nie jest problem, ale on chce by rósł ze świadomością tej cechy. Potem będzie mu łatwiej - Richard jest jeszcze bardzo mały. Nie wiem, czy aby nie za mały jak na taką wiedzę. - zauważyła Clary - My nie chcemy mu jeszcze tłumaczyć dlaczego tak jest. Luke chce go powoli uświadamiać. - Clary. - szepnął Jace i szturchnął ją w ramię. Spojrzała na niego pytająco. Wskazał jej gdzie ma patrzeć. Gdy tam popatrzyła zobaczyła jak mały Will próbował wstać i chodzić jak wujek Clary zawsze czuła się dziwnie, gdy tak o nim myślała. Był tylko 15 miesięcy starszy od Willa. Lecz teraz to nie był czas na rozważania o tym. Teraz najważniejsze było to, że jej mały synek próbował chodzić. Złapała go za rączki i pomogła stawiać pierwsze kroki. Jace za to nie potrafił uwierzyć swoim oczom. Jego synek stawiał pierwsze kroki. Jeden, drugi kroczek. Wstał. Podszedł do nich i przykucnął przed nimi. Rudowłosa uśmiechała się patrząc na maluszka. Szedł do ojca z uśmiechem na twarzy i śmiechem. Puściła go krok przed nim. Zrobił to ! Sam zrobił krok i wpadł w ramiona dumnego ojca. - Tatus. - powiedział śmiejąc się i klaszcząc - Mój mały synek. - Jace uniósł go i zaczął smyrać nosem po brzuszku Will śmiał się. To samo Jace, Clary Jocelyn i nawet mały 27 czerwiec 2013 Clary pożegnała synka i weszła z mężem w Bramę. Stanęła przed rezydencją Herondale'ów. Jace postawił na ziemi bagaże i objął ją ramieniem. Uśmiechnęła się. Był taki piękny dzień w Idrisie. Ptaki śpiewały, a słońce świeciło. - Czas zacząć urlop. - powiedział blondyn i poszli do rezydencji - Hmm... - mruknęła si wtuliła się w jego ramię - To będzie dziwne. Już się zżyłam z obecnością Will, tak bardzo, że zaczynam się o niego martwić. - Spokojnie. Jest z dziadkami i pokaźnym zastępem opiekunów. - uspokoił ją i uśmiechnął się zadziornie - Co oznacza, że możemy się zabawić. - Mamy dziecko, a ty dalej o tym myślisz. - zauważyła i spojrzała na niego - Jestem ledwie po dwudziestce, a obok mnie stoi żywy ogień, który rozpala mnie jak nie wiem, nawet po ciąży. - musnął wargą jej szyję - W końcu przecież jesteś równie piękna jak przed nią, a nawet piękniejsza. Wypiękniałaś. - Więc może rozpalimy ogień ? - zapytała z uśmiechem - Weź bagaże. - szepnął, a gdy to zrobiła podniósł ją i trzymał jak pannę młodą. Roześmiał się. - To będzie wspaniała druga rocznica ślubu. Gdy weszli do pokoju, rzucili w kąt bagaże. Jace od razu zsunął z żony jeansową koszulę, którą sobie narzuciła na delikatną bluzkę koloru brzoskwiniowego. Clary przewróciła się na łóżko. Jace opadł na nią. Podtrzymał się łokciami aby jej nie przygnieść i zaczął ją całować. Od dawna nie mogli sobie na tyle pozwolić i korzystali z tego, że teraz mogli to nadrobić. Zwłaszcza, że była ich rocznica ślubu. Rozpięła guziki jego koszuli. Zaśmiał się i szybko zdjął jej bluzkę. Zobaczył jej biały stanik. Uśmiechnął się, gdyż to był ten sam, który miała na ślubie. Wyglądała w nim zarazem uroczo i seksownie. Przeczesał jej włosy palcami. Usiadł i posadził żonę na swoich kolanach. Zaczął całować ją po szyi. Dłońmi badał brzuch i plecy, aż dotarł do paska jej spodni. Rozpiął rozporek i wyciągnął pasek. Cały czas całował ją po linii szczęki. - Jesteś bardzo chętny, co ? - mruknęła i cichuteńko jęknęła gdy przejechał dłonią po jej tyłku zdejmując spodnie - Wyczekałem się trochę, więc tak. - odpowiedział i położył ją Zaczęła zdejmować mu spodnie. Po chwili obydwoje byli tylko w bieliźnie. Jace pierwszy zaczął ją zdejmować z żony odpinając stanik. Dłonią przesunął po jej nagim biuście. Clary otarła się o niego z rozkoszy. Zaczął zdejmować z niej ostatnią część ubrania, gdy poczuł jak zsuwała z niego bokserki. - Moja kochana, sprytna, seksowna żona. - mruknął gdy ich bielizna wylądowała na ziemi - Tylko twoja. - mruknęła Powoli wszedł w nią całując ją cały czas. Jęknęli w swoje usta. Rozpoczęli tydzień, który mieli spędzić tylko we dwójkę miło spędzając drugą rocznice ślubu. 19 lipiec 2013 Will skakał po salonie Magnusa w którym odbywały się jego pierwsze urodziny. Czarownik sam zaproponował by impreza odbywała się u niego. Nie było to huczne przyjęcie jakie zwykle wyprawiał. Wszędzie były balony w kształcie zwierzątek. Na stoliku był tort waniliowy w kształcie zabawnej głowy lwa. Wokół stały prezenty. W pokoju obok, który dzięki magii Magnusa był dźwiękoszczelny, smacznie spał Max. Na kanapie siedział Jem, Tessa i Will, jej mąż. Na fotelu siedział Jace, a na jego kolanach siedziała Clary. Jocelyn i Luke patrzyli jak bawi się z siostrzeńcem. Simon i Izzy siedzieli na krzesłach i patrzyli jak dzieci bawią się. Panowie domu za to podali na stół napoje, przekąski i słodycze. - Will chodź. Otwórz prezenty. - powiedział William ( Will z DM, jakby ktoś się nie zorientował), podając mu ozdobione pudełko - Dobrze wuju. - usiadł na kolanach ojcu chrzestnemu i z ciekawością otworzył prezent Wyjął z pudełka pierścień. Był to stary, lecz zadbany sygnet Herondale'ów. Mały Will patrzył na niego z zaciekawieniem. - Co to ? - zapytał - To nasz sygnet rodowy. Ten należał do mojego ojca. Chce ci go podarować. Wiele dla mnie znaczył młodziku. - powiedział i wyjął łańcuszek. Założył na niego pierścień i zapiął mu na szyję. - Dziękuję wuju. - powiedział i patrzył na pierścień - Nie zdejmę go nigdy. - powiedział i znów zaczął przyglądać się prezentowi - Will, proszę. To ode mnie. - Tessa podała mu większe pudełko. Blondynek spojrzał na pudełko i powoli je otworzył. Wyciągnął z niego koc. Wyszyty był na nim walijski smok. - Koc ze smokiem ! - krzyknął i wtulił twarz w koc - Ale mietki. - powiedział i spojrzał na matkę chrzestną - Dziękuje. - Nie ma za co. Wiesz co to jest ? - wskazała na smoka - To smok z Walii. Twój wuj William z niej pochodzi. To dlatego. Żeby jeden Will pamiętał o drugim. - A gdzie jest Walia ? - zapytał potrząsając głową - W Europie, daleko, daleko stąd. - odpowiedział szatyn. Tessa zauważyła, że gdy tak siedzieli, byli do siebie podobni. Ich oczy miały taki sam piękny chabrowo - niebieski kolor. Ich włosy miały jednak różny kolor - jej Willa były ciemne, a jej chrześniaka jasne, jak u Jace'a. - A teraz otwórz ten. Jest ode mnie. - Jem podał mu niebieskie pudełko Solenizant zobaczył w nim z niego z szerokim uśmiechem ozdobną imitację Miecza Anioła. Była wiernie zrobiona. William wyciągnął ją zamiast chrześniaka gdyż była bardzo ciężka. Jace spojrzał na miecz. - No Will, piękne prezenty dostajesz. - powiedział jego ojciec - A co od was dostanę ? - zapytał nagle - No cóż. Ja mam dla ciebie to. - Clary wskazała żółte pudełko. Will zabrał się za otwieranie jego. Wyciągnął z niego pluszaka w kształcie lwa z puszystą grzywą. Z zaciekawieniem oglądał zabawkę i uśmiechał się. - Piekny. - powiedział i zaczął oglądać pluszaka od nowa - Kiedy pierwszy raz zobaczyłam twojego tatusia porównałam go do lwa. Pomyślałam, że pluszowy lew będzie dla ciebie fajnym prezentem. Oprócz tego w tym czarnym pudełku jest stela. Nie używaj jej jak na razie. Postaw w pokoju, a jak podrośniesz nauczę cię nią obchodzić, dobrze ? - Dobrze. A lew jest fajny. - potwierdził jej syn - A od ciebie tato ? - No cóż nie spakowałem prezentu, ale go mam. - wstał i wyciągnął coś za pasa. Było to serafickie ostrze. Will'owi zaświeciły się oczy, jednak dalej tulił do siebie pluszaka. - To prawdziwy seraficki miecz Will. Jeden z moich pierwszych jakie dostałem od dziadka Roberta. Patrz. - szepnął cicho jego imię i pojawiło się ostrze. Jego syn patrzył na miecz, który był mniej więcej tak duży jak on. - Jak podrośniesz nauczę cię nim władać i powiem ci jego imię. Teraz jednak niech leży w pokoju u ciebie na półce jak stela od mamy, dobrze ? Will pokiwał tylko głową kiedy ostrze schowało się. Jace dał mu zabezpieczoną broń do ręki. Jego syn był zafascynowany bronią po czym zaczął oglądać stelę. Cały czas trzymał koło siebie pluszowego lwa. Potem dalej otwierał prezenty i bawił się z sierpień 2013 Izzy właśnie ukołysała swojego pierworodnego do snu. Jej synek miał delikatne czarne włoski i kawowe oczy po ojcu. Był drobny ale miał ledwie trzy tygodnie. Urodził się w pierwszym tygodniu sierpnia dokładnie tak, jak mówiła Alice. Nadała mu razem z Simonem imię po jej młodszym bracie, Maksie. Max Aleksander Lightwood. Właśnie zasnął, gdy do pokoju wszedł Simon. - Jak nasz Mały Książę ? - zapytał podchodząc do żony - Śpi. - mruknęła i zobaczyła uśmiech na twarzy męża - Czy to nie zabawne ? Rok po naszym ślubie, prawie idealnie na naszą pierwszą rocznicę mamy synka. - Hm... - westchnął Simon - W naszym życiu nic nie jest normalne. No właśnie. Przyszedłem ci coś powiedzieć. Zostaniesz podwójną ciocią. Jace spełnia swoje marzenie o gromadce dzieci z Clary. - Czekaj. Ona znów jest w ciąży ? Muszę do niej powiedziała i cicho wyszła z pokoju. Isabelle poszła do bawialni. Był to stary, nieużywany pokój dla Nefilim, który zostałby w Instytucie. Znajdował się niedaleko ich sypialń i był dość duży by urządzić tam pokój do zabaw dla dzieci. W bawialni były delikatne zielone ściany. Dzięki dużym oknom było w nim jasno. W kącie były półki z zabawkami. Pośrodku stał okrągły stolik z krzesełkami. Na podłodze był miękki dywan. Wszystkie rogi były zabezpieczone. W pomieszczeniu siedziała Clary, Jace i Will. Blondynek bawił się z lisiczką. Jace cicho rozmawiał z żoną gładząc ją po brzuchu i uśmiechając się. - Clary, czy ty na prawdę jesteś w drugiej ciąży ? - zapytała szatynka podchodząc do nich - W czym jest mama ? - zapytał Will patrząc na ciotkę - Tak jestem. - powiedziała i pokazała synowi, by do niej podszedł - Słuchaj kochanie. Będziesz miał młodsze rodzeństwo, bo mamusia ma w brzuszku dzidziusia. - Ale jak on tam się zmieścił ? - zapytał i spojrzał na Izzy - Ciociu a Max śpi ? - Śpi. - odpowiedziała Łowczyni - Słuchaj Will, dzidziuś w moim brzuszku jest jeszcze bardzo malutki. Za 8 miesięcy będzie większy i będziesz miał młodsze rodzeństwo. Dziecko będzie malutkie jak ty kiedy się urodziłeś. Ja i tatuś będziemy musieli się nim zająć i spędzać z nim dużo czas, a ty będziesz nam pomagał ? Będziemy potrzebowali twojej pomocy. - posadziła Willa na swoich kolanach - Będę. - powiedział radośnie - A on bedie taki jak Max ? - Podobny. Będzie malutki i na początku dużo spać. Potem zacznie mówić, chodzić. Tak jak ty mój malutki. - Fajnie. - powiedział i uśmiechnął się - A będę mógł się bawić z rodenstwem ? - Tak, ale jak podrośnie. - Jace pocałował go i uśmiechnął się - Ale wy dalej będziecie mnie kochać ? - zapytał i spojrzał na rodziców - Oczywiście, że tak. Kochany, jesteś naszym kochanym synkiem. - powiedziała Clary i pocałowała synka - Will, my wszyscy zawsze będziemy cię kochać. - Izzy lekko połaskotała go po szyi . 646 310 666 627 681 726 785 576

jace i clary w ciąży